Jeszcze w Bielsku z perspektywy wygodnej kanapy postanowiliśmy, że będąc w tym roku w Tatrach, musimy chociaż raz pojawić się na Słowacji. Tam nas jeszcze nie było, a niezmiernie mnie w te Tatry Słowackie ciągnęło. Na cóż innego mógł paść wybór, jak nie na narodową górę naszych południowych sąsiadów i takim sposobem trasa na Krywań została zaplanowana.
Tatry dzień piąty. Budzik zaczyna dzwonić o 4:30. Środek nocy, a przecież jesteśmy na urlopie… Jesteśmy ogromnie zdeterminowani po nieudanym ataku na Kościelec, więc ogarniamy się na tyle sprawnie, że już o 5:30 wyjeżdżamy w kierunku miejscowości Štrbské Pleso. Na drodze ruch jest mały, a po przekroczeniu granicy w Łysej Polanie zaczyna świtać. Punktualnie o 7:00 docieramy na miejsce - parkujemy, zakładamy plecaki i szukamy szlakowskazów na Krywań. Szybko obieramy właściwy kierunek i pewnym krokiem zmierzamy przed siebie. Obserwujemy jak dzień powoli budzi się ze snu, wokół jest pusto, cicho i melancholijnie. Kiedy docieramy nad Štrbské Pleso nie możemy oderwać wzroku od wierzchołków skąpanych w pierwszych promieniach słońca. Obserwuję taflę jeziora, wypatruję schronisko, a w oddali czeka nasza krzywa góra.
Po chwili zadumy docieramy do pierwszego rozstaju, skąd będziemy podążać czerwonym szlakiem do Jamskiego Jeziora. Przewidywany czas na Krywań - 4h 15min. Póki co droga jest szeroka, wygodna i prowadzi równym terenem. Taka typowo spacerowa ścieżka łącząca dwa nieopodal leżące jeziora.
Po godzinie marszu wyrasta przed nami wiata i czerwony grzybek, co oznacza kolejną krzyżówkę. W tym miejscu będziemy zmieniać szlak na niebieski, ale najpierw robimy krótki postój na śniadanie. Do Jamskiego Stawu pozostało zaledwie kilka minut wędrówki, jednak postanawiamy zostawić go sobie na powrót - a będzie to możliwe, ponieważ wracamy tą samą trasą. Po kwadransie skręcamy zgodnie z tabliczkami w prawo i idziemy wąską ścieżką przez las. Stopniowo pniemy się w górę, a z czasem las zanika i wchodzimy w piętro kosówki. Szlak wciąż jest wygodny, a przed nami nieśmiało wyłaniają się skaliste szczyty i turnie.
Niestety wraz z nabieraniem wysokości nasila się wiatr, który uprzykrza nam wędrówkę. Prognozy wskazywały silne podmuchy, dlatego nie jesteśmy tym faktem zaskoczeni, ale czasem przechodzi przez głowę myśl: "A co jeśli tak będzie na grani? Znowu odwrót?" Szybko odganiam te mroczne myśli, nasuwam bandanę na nos i idę dalej bez marudzenia. Obecnie znajdujemy się na otwartym terenie i podążamy kamiennym duktem. Po prawej stronie mamy Tatry Wysokie, natomiast po lewej wyłaniają się Zachodnie.
Szlak niebieski obecnie prowadzi po lewej stronie Małego Krywania i po chwili skręca ostro w prawo, tym samym okrążając górę. Teraz znajdujemy się po przeciwnej stronie Krywania i zdajemy sobie sprawę, że nie czujemy ani jednego podmuchu wiatru. Zdecydowanie uspokaja nas taki obrót sprawy. Ścieżka prowadzi zacienionym terenem po głazowisku i po około 15 minutach docieramy do Krywańskiego Żlebu. Tam robimy chwilę przerwy na posiłek.
Jesteśmy na wysokości 2120m n.p.m. i pozostaje nam 1h 15min na szczyt, który wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Wchodzimy w głazowisko i niewielkimi zakosami trawersujemy grań. Uważnie rozglądamy się za niebieskimi znakami, bo nietrudno zgubić właściwą ścieżką, ale w zasadzie wszystkie drogi prowadzą na Mały Krywań. To właśnie ten szczyt zdobywamy jako pierwszy. Tym samym znajdujemy się na bardzo widokowej grani :)
Ku naszemu zaskoczeniu na grani nie odczuwamy wiatru. Lepiej być nie może. Trasa przebiega do tej pory bez większych trudności technicznych, a ekspozycja nie przeraża. Cały czas idziemy po głazach, a na szlaku pojawiają się tylko dwa gorsze momenty przed szczytem - trzeba się nieco podciągnąć i odepchnąć. W tych miejscach jednak teren nie jest eksponowany, więc nie ma się czego bać (chociaż mimo wszystko zastanawiam się jak tamtędy zejdę...).
Po łącznie 3,5h marszu stajemy na szczycie Krywania. Zewsząd otacza nas potęga gór, widoki są obłędne, jest po prostu niesamowicie. Każdy centymetr krajobrazu uświadamia, że jestem w górach wysokich.
Teraz czas na zdjęcie z charakterystycznym krzyżem na szczycie. Jestem pozytywnie zaskoczona, ponieważ nie jest on w ogóle oblegany. Każdy robi zdjęcie i siada tak, by innym nie zasłaniać. Nie to co na polskich wierzchołkach... My również szukamy miejsca na odpoczynek. Słońce grzeje, a po wietrze nie ma śladu, więc robimy sobie godzinny popas. Jest to również czas na obcowanie z górami. Niesamowite uczucie być na wysokości 2494m n.p.m. i wziąć głęboki oddech, stojąc na krawędzi... Ta przestrzeń daje takiego kopa...!
Gdy akumulatory są naładowane przychodzi czas na drogę powrotną. Z żalem opuszczamy wierzchołek, ponieważ widoki są hipnotyzujące, ale nie mamy innego wyjścia. Na początek pokonujemy wspomniane skalne "półki", a potem idziemy już spokojnie po kamieniach. Ostatnie spojrzenie na Krywań i dalej już prosto przed siebie.
Droga powrotna przebiega dosyć szybko. Od Krywańskiego Żlebu nabieramy tempa i znów jesteśmy na grzbiecie między kosodrzewinami. Tutaj ponownie pojawia się silny wiatr. Niestety wracamy tą samą trasą, która wychodziliśmy, co nie jest moją ulubioną opcją, ale za to wiemy co nas czeka. Po 2 godzinach znajdujemy się na rozstaju szlaków w lesie i skręcamy w prawo, by usiąść i odpocząć nad brzegiem Jamskiego Plesa. Okazuje się ono być malutkie, ale urokliwe.
Siedząc rozmyślamy o zdobytym przez nas szczycie, o tym jak niewiele brakowało byśmy zawrócili, a pogoda na wierzchołku okazała się bajeczna. Krywań skradł moje serce. Po ostatniej przerwie pozostaje nam do pokonania odcinek do Szczyrbskiego Stawu, który ogarniamy w godzinę. Nogi odczuwają już przebyte kilometry, a przy samochodzie na Endomondo wybija 24km w czasie 6h 40min.
Dzisiaj zdobywając Kriváň pobiłam swój rekord wysokości. Wszystko dziś nam sprzyjało i marzenie o stanięciu na szczycie Narodowej Góry Słowaków zostało spełnione. To właśnie tam na wysokości prawie 2,5km poczułam wolność, poczułam że mogę wszystko!
„Kiedy na początku wspinaczki człowiek stoi przed szczytem i patrzy na potężną górę, czuje się przytłoczony. Kiedy patrzy na tą samą górę już po zejściu - jest dumny i ma wrażenie, że może osiągnąć wszystko.”
Agata / My Way To Heaven
Relacja również na blogu --> http://gorymywaytoheaven.blogspot.com/2014/12/narodowa-gora-sowakow-na-krywan.html
Komentarze