Beskid Niski. Kraina opuszczonych wsi, dzikiej natury, związana z historią wielu tysięcy Łemków, wysiedlonych stąd po II wojnie światowej w ramach akcji „Wisła”. Pasmo górskie, które od czasu, gdy pierwszy raz się tu wybrałem, wciąż pozostaje jednym z moich ulubionych. Cisza, spokój – aż chce się tu przyjeżdżać i odpocząć od zgiełku miasta. I mogę tylko żałować, że nie jest bliżej Krakowa, bo bywałbym tu zdecydowanie częściej. Mam nadzieję, że przedstawione miejsca i ich opisy sprawią, że część z Was, słysząc słowo „góry”, nie będzie kojarzyć ich tylko z wysokimi Tatrami czy Alpami, ale także z niskimi, nie przekraczającymi 1000 m n.p.m. wzniesieniami i dolinami między nimi.

Przyjeżdżając tutaj musimy znać historię tego rejonu. Inaczej nie zrozumiemy piękna, jaki w sobie kryje i zarazem tragedii ludzkich, jakie się tu wydarzyły w XX w. Idąc w ciemno, będziemy widzieć lasy i pola, a nie będziemy widzieć najważniejszego – ducha tych gór, tworzącego ich klimat i sprawiającego, że chce się tu wracać mimo tego, że nie ma tu ostrych górskich grani. A może właśnie dlatego… Zapraszam w dzicz!

Asfalt w Puławach (tych na Podkarpaciu, a nie na Lubelszczyźnie) się kończy. Ostatnie kilkaset metrów do pola namiotowego muszę przejechać po bitej drodze pełnej dziur. Ne jest to jednak najgorszy trakt w życiu po jakim jechałem. W końcu osiągam pole namiotowe nad Wisłokiem. Dalej jest tylko polna droga, dlatego poniższe mapy powinny Wam pomóc w odnalezieniu tego cudownego miejsca w odniesieniu do map Polski i południa Podkarpacia. Pierwsza z nich (google) znajduje się tutaj, a pełna mapa wschodniej części Beskidu Niskiego w wersji online – tutaj. Myślę, że mój opis w zupełności wystarczy, abyście swobodnie odszukali marszrutę. A zatem – w drogę!

Kierunek – Polany Surowiczne. Początkowo poruszam się wygodną, bitą drogą. Przed mostkiem należy skręcić w ścieżkę w lewo, oznaczoną biało – czerwonymi trójkątami tworzącymi kwadrat. Tzn. teraz już wiem, że tak trzeba iść, bo osobiście poszedłem dalej, co zdeterminowało późniejszą sytuację. Ale po kolei…

W bród przez Wisłok

Dochodzę do rozstaju dróg. Wisłok po lewej stronie, a za nim polana. Patrzę na mapę… – to Wernejówka – jedna z wielu opuszczonych miejscowości Beskidu Niskiego. No dobrze, ale jakoś trzeba się tam dostać, a na przeszkodzie stoi rzeka. Nie mam wyboru – czas ściągnąć buty i skarpetki, podwinąć nogawki spodni i przeprawić się na drugą stronę :). Woda jest co prawda zimna, ale dość przyjemna, rzekłbym – orzeźwiająca. Żałuję tylko, że nie wziąłem ze sobą klapek, bo dreptanie po kamieniach jest: po pierwsze niewygodne, a po drugie: łatwo się poślizgnąć na większych, wygładzonych skałach.

Wernejówka

W końcu przeprawiam się na drugą stronę, suszę stopy i zakładam buty. Wernejówka to dziś zaledwie jedno gospodarstwo – i tak nieźle. Kieruję się w stronę bocznej drogi, przy której odnajduję grubą lipę znaczącą miejsce po dawnej cerkwi. Gdy jesteśmy w Beskidzie Niskim i nie możemy znaleźć pozostałości po cerkwiach, a wiemy, że któraś znajduje się w pobliżu – szukajmy grubych lip – to właśnie one najczęściej znaczą miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się świątynie. Przy lipie – tabliczka z opisem byłej wsi. Wszystko ładnie się prezentuje: jest mapa sytuacyjna (także przedwojenna) i opis miejscowości. Jest tylko jedno „ale”: literki są tak małe, że osoby o słabszym wzroku mogą nie dostrzec, co jest tam napisane.

Idę dalej. Od czasu przekroczenia Wisłoka nie opuszczałem nogawek spodni, co w połączeniu z wysoką trawą skutkuje jednym – już po kilku minutach pozbywam się kleszcza z nogi. Na szczęście nie zdążył się jeszcze wwiercić w skórę. Podejrzewam, że dzisiaj to nie pierwszy i nie ostatni – w takim środowisku jest ich najwięcej.

Powracam do Wisłoka. Na razie nie przechodzę na drugą stronę, tylko spaceruję wzdłuż brzegu. Po przeciwnej stronie znajduje się przepiękna ściana łupków menilitowych. Pod stopami napotykam piękną, ciemnobrunatną, czarną skałę – to rogowiec współwystępujący tutaj ze wspomnianymi łupkami. Dla geologów przełom Wisłoka to uczta :).

Wisłok i ściana łupków menilitowych
Konkrecja krzemienna

Widzę już drogę po przeciwnej stronie rzeki. Czas ponownie ściągnąć buty i przeprawić się na jej drugi brzeg. Mogę już założyć i obuwie i skarpetki. Na dzisiaj to koniec przepraw przez Wisłok na bosaka. Czas iść dalej!

Buty...

Następny fragment drogi to jakaś masakra. Co prawda w przewodniku pisze, że po deszczu może być błoto, ale to, co widzę, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Dodatkowo poruszam się rozjeżdżoną ścieżką, którą na wiosnę pędzi się bydło z Rudawki Rymanowskiej na Polany Surowiczne, a jesienią – z powrotem. Więcej o łemkowskich przepędach bydła możecie przeczytać tutaj. Odnośnie dalszego rozpisywania się na temat warunków na szlaku, to niech najlepszym komentarzem będą zdjęcia: obok i poniżej :). Cóż… trzeba się przemęczyć, aby potem podziwiać piękne krajobrazy. Moje buty są w takim stanie, że gdybym miał teraz przechodzić przez rzekę, to chyba by mi się nawet nie chciało ich ściągać… .

Droga z Wernejówki do Surowicy

Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez błoto, wychodzę na polanę. Jest przepięknie. Jeszcze tylko przejście w bród przez mały potok (tym razem jest to wykonalne bez zdejmowania butów) i skręcam w prawo – na zachód – w kierunku Polan Surowicznych. Po południowej stronie zauważam stary krzyż. Jest w szczerym polu, wśród wysokich traw, więc dojście do niego wymaga przedzierania się przez chaszcze, ale w końcu nie po to wybierałem się w Beskid Niski, żeby chodzić tylko po wygodnych ścieżkach. Podchodzę bliżej. Pod krzyżem znajdują się żelazne pozostałości po innych metalowych krzyżach, które zapewne były zlokalizowane w okolicy.

Krzyż na terenie dawnej wsi Surowica

Droga do Polan Surowicznych jest wygodniejsza od błotnistej przeprawy wzdłuż Wisłoka, ale są miejsca, gdzie potok trzeba przekraczać w bród. W niektórych z nich zamaczam buty, ale nie ma tragedii – szybko wysychają.

Po prawej stronie pojawiają się pierwsze oznaki dotarcia do byłej, łemkowskiej wioski. Pierwszą z nich jest była dzwonnica z 1730 r. – obecnie w stanie remontu. W pobliżu niej zauważam fundamenty byłej cerkwi oraz przycerkiewnego cmentarza, na którym zachowało się kilka nagrobków (m.in. młodego, lwowskiego lekarza, który zmarł tutaj podczas epidemii w 1873 r.) (Beskid Niski – przewodnik, Wyd. Rewasz, Pruszków, 2007). Remont dzwonnicy nie został jeszcze ukończony. Na ten cel wciąż zbierane są fundusze, aby w 2017 r. jej ściany mogły być zwieńczone dachem z kopułą. Więcej o projekcie odbudowy możecie przeczytać tutaj.

Nieopodal zabytku znajdują się szopy dla bydła spędzanego tutaj na wiosnę (wspomniałem o tym wcześniej). Idąc dalej, okazuje się, że w stadzie obecne są nie tylko krowy, ale i buhaje, przed którymi ostrzega tabliczka na drzewie. Zresztą, ostrzega nie tylko przez bykami, ale i dzikimi zwierzętami, których w tutejszych lasach nie brakuje.

Ostrzeżenie!

Do Chatki Elektryków coraz bliżej. Drogę zagradzają mi jednak metalowe druty. Zastanawiam się, czy iść dalej i czy „pastuch” jest pod napięciem. Postanawiam zaryzykować i przejść pod nim. Prześwit jest na tyle duży, że udaje mi się to bez problemu.

Na horyzoncie widać już chatkę. Jestem ciekaw, czy jest dodatkowo ogrodzona, bo wokół widać pasące się stado z buhajami. Jak można się domyślać – jest. Podejrzewam, że nie tylko ze względu na bydło, ale przede wszystkim po to, aby misie tu nie zaglądały :).

Polany Surowiczne

Chatka Elektryków jest dziś zamknięta. Jest środek tygodnia, a wakacje akademickie jeszcze się nie rozpoczęły, więc nikogo tu nie ma. To jednak mi nie przeszkadza. Czuję się fantastycznie. Wokół tylko pola, lasy… i stado krów z buhajami. Miejsce ma tylko dwie wady: jest zasięg sieci komórkowych i po piwo trzeba iść aż 5 km (tak wskazuje tabliczka na chatce :)).

Postanawiam coś zjeść i wyciągam kuchenkę gazową, aby przyrządzić zupkę. Po kolei z plecaka wyłania się: kartusz… palnik… garnek… łyżka… woda, ale… gdzie jest zupka? Niech to szlag! Najważniejszej rzeczy zapomniałem zabrać :D. No cóż… nie pozostaje mi nic innego, jak wyciągnąć czekoladę i paczkę biszkoptów i korzystać z nich do woli. Zupka będzie na kolację.

Przy chatce spędzam około godziny. Mam czas, a miejsce jest cudowne. Jeśli lubicie dzikie klimaty, to miejsce jest dla Was! Pod warunkiem, że nie przeszkadza Wam brak prądu, brak ciszy nocnej, a praca nie stanowi dla Was problemu. Nocleg w chatce jest bowiem darmowy, ale sami musimy przynieść sobie drewna na opał bądź rozpalenia ogniska, wody ze strumienia itd.

Dzwonnica w Polanach Surowicznych

Czas opuścić to piękne miejsce. Muszę jeszcze chwilę poczekać, gdyż stado przemieszcza się drogą, którą zamierzam skierować się do Surowicy – kolejnej opuszczonej wsi na mojej dzisiejszej trasie. Krowy i buhaje przeszły, więc można ruszać dalej.

Dochodzę do rozstaju dróg z krzyżem na polanie. Na północ odchodzi błotnista droga, którą przyszedłem tutaj z Puław. Nauczony doświadczeniem, postanawiam iść na wschód w kierunku Surowicy – dawnej łemkowskiej wsi – jednej z najstarszych w Beskidzie Niskim. Tutaj czuję prawdziwą dzicz i prawdziwy Beskid Niski. Po prostu „miodzio”.

Okolice dawnej wsi Surowica
W pobliżu dawnej wsi Surowica...

Dochodzę do asfaltowej!!! drogi w centrum nieistniejącej wsi i od razu spotykam na niej pędzący samochód leśniczego. Nawet na mnie nie spojrzał i nie zwolnił. Czyżby się bał? W sumie… nie dziwię mu się. Kto normalny chodzi tędy sam? :D Szukam cerkwiska. Nie mogę go odnaleźć, choć podejrzewam gdzie jest, widząc grupę lip w polu. Cofam się i od teraz podążam zielonym szlakiem w stronę Darowa.

Po przejściu mostku na Wisłoku, po prawej stronie zauważam staw i… człowieka. Czy to fatamorgana? Bardzo możliwe, bo z tej perspektywy równie dobrze może to być ogrodowa figurka wędkarza. Przed bramą stoi samochód, więc chyba jednak z moją głową nie jest tak źle i nie mam jeszcze przywidzeń. Podążając dalej w kierunku Darowa, mniej dziwi mnie widok dwóch jaszczurek zwinek, które wylegują się na gorącym asfalcie.

Mijam leśniczówkę, grupę kolejnych budynków i po kilku minutach ponownie widzę ludzi – to już na pewno nie przywidzenie! Po lewej stronie zauważam przydrożny krzyż – znak, że wkraczam na obszar dawnej wsi Darów. Dzisiaj znajduje się w niej tylko leśniczówka.

Już mam się cofać i nie szukać cerkwiska i byłego cmentarza, o którym wspomina przewodnik, ale intuicja podpowiada mi, że znajduje się on gdzieś w pobliżu. No i rzeczywiście. Po kilkudziesięciu metrach, po lewej stronie odnajduję drogę pod górę. Cmentarz zauważam chwilę później. Znajduje się w nim niewiele nagrobków, wśród których wyróżnia się jeden – zbiorowy – poświęcony mieszkańcom Darowa. Widać, że cmentarz nie jest odwiedzany, choć ktoś postawił tu dwa znicze. Chaszcze, które go otaczają, sięgają po pas, więc na pewno nie zachęca to do jego odwiedzin.

Niewielki pomnik ku czci mieszkańców Darowa
Wzgórza nad Darowem

Przeczucie mnie nie myliło – było warto! Powracam do zielonego szlaku i rozpoczynam wspinaczkę na Dział – najpierw przez pola, a następnie przez dziki las. Przed wejściem do kniei odwracam się i podziwiam widoki na okoliczne wzgórza. Słoneczne światło, padające pod coraz mniejszym kątem, pięknie modeluje góry.

Zamyślony gubię szlak i idę grzbietem na azymut. Prawie dochodzę na szczyt, gdy ścieżka ostro skręca na zachód. Postanawiam iść nią dalej. Zastanawiam się, co by było, gdybym tu spotkał misia :). Wyraźna droga odbija na południe, a więc w zupełnie innym kierunku niż przypuszczałem. Cofam się po raz kolejny. Na szczęście zauważam znaki ścieżki – to ta sama, którą spotkałem w pobliżu pola namiotowego za Puławami. No to jestem w domu!

Zejście nie nastręcza trudności, aczkolwiek miejscami trzeba przedzierać się przez wysokie trawy, co ma swoje konsekwencje w postaci kolejnego kleszcza, którego strącam z ręki. Dochodzę do Wernejówki w promieniach zachodzącego słońca. Ścieżka prowadzi przez dwa mostki!!! – rzecz rzadko spotykaną w takiej dziczy i osiąga drogę do Puław w pobliżu pola namiotowego. Po drodze, w pobliżu uli, spotykam człowieka. Pierwszego i zarazem ostatniego podczas dzisiejszej wędrówki, do którego mam okazję się odezwać. Do tej pory gadałem na szlaku tylko z krowami :).

Próbuję się ogarnąć. Zbieram drewno na ognisko. Niestety jest zbyt mokre, aby dało się rozpalić. Nawet papier nie pomaga. Liście także nie chcą się tlić. Nie pozostaje mi nic innego, jak odjechać w kierunku Rudawki Rymanowskiej i rozbić się w pobliżu pięknego odsłonięcia skalnego, zwanego „Olzy”. 

Galeria zdjęć z pobytu w Beskidzie Niskim do obejrzenia tutaj.

 

Artykuł (po drobnych zmianach) pochodzi ze strony Wschód jest piękny.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...