W Huangshan dosłownie zaparło mi dech w piersiach. W położonych w samym sercu prefektury Anhui Żółtych Górach, odnalazłam to, czego szukałam podczas mojej kilkutygodniowej podróży po Chinach – przytłaczającej swoim ogromem i pięknem natury.
Dotarcie na miejsce okazało się jednak sporym wyzwaniem. Mimo że jest to miejsce niezwykle popularne wśród turystów (zwłaszcza chińskich), dotarcie z Hangzhou wymaga kilku przesiadek. Najpierw wsiadłam w ekspres do Tunxi, stamtąd wzięłam rozklekotany autobus do centrum miasteczka, gdzie po szybkim lunchu, udało mi się znaleźć busik jadący w stronę Huangshan.
Następnego ranka, nadal zmęczona poprzednim dniem, wstałam o świcie, zjadłam szybko śniadanie i poprosiłam właściciela pensjonatu o podwiezienie mnie pod wyciąg. "Przechytrzę wszystkich turystów i ominę kolejki" - wydawało mi się, że byłam taka cwana. Nic bardziej mylnego. Chińscy turyści już dawno tam byli. A ja, nie mając innego wyjścia, ustawiłam się grzecznie w ogonku, czekając na kolejkę, która miała mnie zawieźć na górę.
Słońce parzyło, ja miałam powoli dosyć. Po ponad godzinie doczłapałam się do kolejki, ale kiedy tylko wznieśliśmy się do góry, a ja ujrzałam nareszcie piękne skalne formacje, wszelkie zmęczenie zniknęło, a na jego miejsce pojawiła się ekscytacja.
Po kilkunastu minutach jazdy wysiadłam i ruszyłam przed siebie. Większość turystów została przy punkcie widokowym zaraz obok stacji kolejki, więc na trasie panował relatywny spokój. Na dole myślałam, że padnę w ostrym słońcu, lecz u góry panował lekki chłód, a skały przykryte były pierzynką lekkich chmur.
W ciągu kilku godzin chodzenia po Żółtych Górach zrobiłam bodajże z tysiąc zdjęć. Powyginane sosny na tle strzelistych skał wyglądały jak nie z tej ziemi. Nic dziwnego, że zainspirowały Camerona przy produkcji filmu „Avatar”, nieprawdaż?
Więcej zdjęć i cała relacja z pobytu w Huangshan na blogu → W krainie tajfunów!
Komentarze