Jesień zawsze ucieka. Czasami robi to powoli, pozwalając wszystkim na podziwianie swojego piękna, czasem zaś przemyka cicho, pozostawiając swe uroki nielicznym. W tym roku ekipa "Gór i Ludzi", zobaczywszy deszcze spadających liści, postanowiła nie ryzykować przegapienia przepięknego, górskiego spektaklu. Specjalnie dla Was zdajemy relację z jesieni w jej najpiękniejszej postaci :-).
Dzień pierwszy: Dziady na Kopie Śmierci
Wyruszyliśmy 31 października, w dzień "Dziadów". Tradycyjnie zajęliśmy miejsce na podłodze "bydlęcego wagonu" pociągu osobowego i obserwowaliśmy z zaniepokojeniem gęstą jak mleko mgłę. Ale nie było powodów do obaw. Po wyjściu z pociągu przywitało nas słońce i burza złotych barw. Park uzdrowiskowy był w całości zasłany kolorowym dywanem liści. Uznaliśmy to za dobrą monetę na dalszą część trasy.
Gdy zaczęliśmy wspinaczkę na Borową, część ekipy zdążyła już wskoczyć w krótki rękaw. Jak na listopad było wręcz nieprzyzwoicie ciepło. Przez pierwsze dwie godziny trasy do Batorowa nie mogliśmy wyjść z podziwu dla piękna jesieni. Wszystko złociło się i czerwieniło. Aż szkoda było odkładać aparat... Gdy po wejściu do lasu zobaczyliśmy malownicze promienie słońca przebijające się przez kolorowe korony drzew – uznaliśmy, że przyroda chyba nas rozpieszcza :-).
W doskonałych nastrojach dotarliśmy do Batorowa. Z czystej ciekawości zajrzeliśmy do tamtejszego schroniska, które okazało się otwarte – co nas mocno zdziwiło. Uzupełniliśmy poziom elektrolitów w lokalnym bufecie i pognaliśmy czym prędzej, aby zdążyć na zachód słońca na skałach nad dalekim Karłowem. Wdrapaliśmy się na skalisty grzbiet i przez resztę dnia podziwialiśmy symfonię pstrokatych barw.
Jednak najlepsze zostało na koniec :-). Gdy Słońce znikało już za horyzontem, my siedzieliśmy na Kopie Śmierci i obserwowaliśmy ten wspaniały spektakl światła. Dosłownie z pierwszego rzędu. Trudno wyobrazić sobie piękniejszy widok. Przejrzyste powietrze i bezchmurne niebo dały niesamowity efekt.
Po kilku ostatnich westchnieniach wyjęliśmy latarki i ruszyliśmy do Karłowa, aby posilić się pierogami w kultowej restauracji. Jak się okazało, była czynna do ostatniego klienta, czyli do nas. Wchłonęliśmy po porcji "ruskich" i rozpoczęliśmy ostatni etap trasy polami wokół Pasterki. Schronisko powitało nas pieprzowym Opatem i dwiema gitarami, skorzystaliśmy z nich skrzętnie. Po odpoczynku przyszedł czas na sen.
Dzień drugi: Wszyscy Święci na 57 schodach
Ranek powitał nas bezchmurnym niebem i stuprocentową widocznością, nie mogliśmy prosić o więcej. Weszliśmy na żółty szlak i podążyliśmy w stronę Wambierzyc, mijając po drodze Skalne Grzyby.
Apogeum i epicentrum drugiego dnia miał stanowić Pielgrzym. Ta wysoka skała dzierży na swoim grzbiecie punkt widokowy, z którego roztacza się rozległa panorama na Wambierzyce. Liczyliśmy na wszechogarniającą jesień, ale nie spodziewaliśmy się jej AŻ tyle. Gdy już dotarliśmy do szczytu, zobaczyliśmy TO:
Patrzyliśmy tak prawię godzinę. Gdy już musieliśmy pożegnać się tym uroczym widokiem – czekała nas dłuuuga droga na dół. Mijaliśmy leśne ścieżki zasłane tysiącami liści, zadbane, stare domostwa, gdzieś po drodze mignęło nam nawet mini zoo. Od dnia poprzedniego skrycie marzyliśmy o zjedzeniu górskiej pizzy, ucieszył więc nas widok jedynego baru w Wambierzycach, który serwował tego typu niechrześcijańskie fastfoody :).
Na nasze szczęście okazało się, że bywalcy baru zamiast patrzeć wilkiem na obcych turystów, pomogli nam w dotarciu na pociąg do Ścinawki. I tak w blasku zachodzącego Słońca dotarliśmy do stareńkiej stacji PKP.
Końcówka rajdu jak zawsze była wyjątkowo mocna. Pociąg z Kłodzka spóźnił się ponad godzinę, a my mieliśmy okazję obserwować zamieszki w wagonie z konduktorem :). Ale po takiej dawce widoków nic nie było w stanie wyprowadzić nas z równowagi. Nawet wagon załadowany w 200% wszystkimi pasażerami z Dolnego Śląska, którym tego dnia anulowano połączenia.
Dlaczego więc warto gonić umykającą jesień? Żeby dostrzec deszcze spadających liści, morza czerwieni i oceany złotych drzew! Ruszajcie w pogoń dopóki wciąż jest czas!
Komentarze