Albania jest przystankiem na trasie naszej trzytygodniowej wyprawy po południowej Europie. Jadąc tu, nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Tak na dobrą sprawę, to nawet do końca nie wiedzieliśmy, czy uda nam się tu dojechać. Decyzję o wyjściu w góry podejmujemy spontanicznie na plaży w pobliżu Durrës. Pakujemy się i ruszamy w stronę Parku Narodowego Thethit, zahaczając po drodze o Krujë.

Nasza wiedza na temat Gór Przeklętych jest niewielka, wiemy tyle, ile przeczytaliśmy w paru przewodnikach. Między innymi to, że w góry najlepiej ruszać z Theth – miejscowości, w której czas jakby się zatrzymał, i do której podobno nie da się dojechać zwykłą osobówką. Wiemy też, że najwyższy szczyt Gór Przeklętych to Jezercë (2694 m n.p.m.). Na szczęście, jak się później okazało, mogliśmy liczyć na pomoc niezwykle uprzejmych Albańczyków.

W Krujë dowiadujemy się, że miejscowością położoną najbliżej Theth jest Bogë. Miejscowi oferują stamtąd transport do Theth za 50 euro. Kursują też mikrobusy, ale tylko rano. Tego dnia już nikt nas nie zawiezie. Musimy sobie radzić sami.

Późnym popołudniem dojeżdżamy do Bogë. Jest tutaj jeden sklepik i skromna baza noclegowo-gastronomiczna, czyli typowe dla Albanii cafe bary i kempingi. Decydujemy się dojechać asfaltem jak najdalej się da, przenocować pod namiotem, a następnego dnia z samego rana ruszyć pieszo do Theth.

Jest już ciemno. Droga wije się długimi serpentynami. Ponad szczytami błyskające pioruny rozświetlają kłębiące się czarne chmury. Góry na tym tle wyglądają naprawdę mrocznie. Temperatura w 30 min z ok. 37˚ spadła do 17˚C. Dojeżdżamy do miejsca, w którym możemy się zatrzymać i rozbić namiot. Tutaj nocujemy.

O 7.00 rano ruszamy. Góry zupełnie nie przypominają mrocznego obrazu, jaki towarzyszył nam zeszłej nocy. Dziś niebo jest bezchmurne. Nie wiemy, kiedy wrócimy do auta, więc zabieramy ze sobą namiot i dużo jedzenia. Idziemy. Przed nami 17 km do Theth.

Kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym spędziliśmy noc, ku naszemu zdziwieniu widzimy małą restaurację, z której już o tak wczesnej porze dolatują cudowne zapachy. Nieco dalej jest też parking. Na horyzoncie majaczy nam jakieś miasteczko. To pewnie Theth. Perspektywa17-kolometrowej wędrówki trochę nas przeraża. Przede wszystkim stracimy dużo czasu. Jednak już po około godzinie naszego marszu zatrzymuje się koło nas mikrobus. Wesoły kierowca proponuje nam podwózkę – „money no problema” – słyszymy. Auto jest porządnie zapełnione, ale udaje nam się zmieścić. Pasażerowie pomagają nam wsiąść do środka i starają się znaleźć dla nas miejsce do siedzenia. Udało się, jedziemy!

W busie jest gwarno, kłębi się dym z papierosów, ludzie uśmiechają się do nas serdecznie, a kierowca próbuje zagadać, choć przy jego nieznajomości angielskiego nie jest to takie łatwe. Samochód wije się po serpentynach, skacze na dołach i kamieniach. Trzeba się mocno trzymać, żeby nie wyrżnąć w coś głową.

W końcu auto się zatrzymuje. Kierowca informuje nas, że jesteśmy w centrum. Ogranicza się ono do jednego baru ulokowanego w prywatnym domu. Według tego, co przeczytaliśmy w przewodnikach, powinna tu być informacja turystyczna. Co prawda mijaliśmy po drodze jedną zieloną budę z napisem „TURIST INFORMATION FREE WIFI”, ale nie wyglądało to na funkcjonujący punkt. Możemy więc liczyć tylko na pomoc miejscowych. Od nich od razu dowiadujemy się, że „mapa problema”… Hej przygodo!

Rozglądając się po miasteczku, trafiamy na szyld „BAR – KAFE – RESTORANT KAMPING”. Wchodzimy z nadzieję, że może tutaj uda nam się coś zjeść i czegoś dowiedzieć. Jednak właściciela nie ma, pracownicy nie mówią po angielsku, a asortyment baru każe nam zadowolić się ciastkami popitymi fantą. Jak się później dowiedzieliśmy, konkretniejsze jedzenie przygotowują tu tylko dla większych grup, które wcześniej zapowiedziały swój przyjazd, bo w innym przypadku im się to nie opłaca. Udaje nam się tylko dowiedzieć, który szczyt to Jezercë i mniej więcej jak tam dotrzeć.

Próbując trafić na szlak, błądzimy po wiejskich drogach i podwórkach. Każdy się do nas uśmiecha i nas pozdrawia. Czasami próbuje zagadać. W końcu starsza gospodyni każe nam iść za sobą i prowadzi na skróty przez pola. Dzięki jej pomocy trafiamy na odpowiednią drogę. Albańskie „dziękuję”, czyli „faleminderit” przydaje nam się wiele razy.

Jesteśmy na szlaku. Początkowo idziemy wiejskimi i polnymi drogami, momentami wzdłuż potoku. Dookoła rozciąga się albańska wioska. Widać tu zarówno ludzi pracujących  w tradycyjny sposób na roli, jak i rozwój wsi w kierunku turystycznym – powstają nowe hotele, kempingi, bary. Ciekawe jak to miejsce będzie wyglądało za 20 lat…

Zostawiamy wioskę za sobą. Co jakiś czas mijamy charakterystyczne dla Albanii bunkry. To pamiątki po rządach I sekretarza Albańskiej Partii Pracy Envera Hodży, który był obsesyjnie przerażony perspektywą inwazji sił radzieckich. W latach 60. ubiegłego wieku powstało na terenie kraju tyle bunkrów, że jeden przypadał na czterech obywateli.

Typowy dla albańskiego krajobrazu bunkier

Jest gorąco, a szlak niestety tylko czasami prowadzi pod koronami drzew. Idziemy cały czas lekko pod górę, głównie skrajem lasu, po piachu i kamieniach. Zatrzymujemy się przy źródełku z wodą, żeby napełnić puste butelki i coś przekąsić. Musimy często robić przerwy, bo upał nie ma dla nas litości. Daleko przed sobą widzimy przełęcz, od tej pory to nasz punkt odniesienia. Idąc dalej, będziemy kierować się w jego stronę.

Droga robi się coraz bardziej stroma. Około 14.00 docieramy do Qafa e Pejës, czyli przełęczy, którą widzieliśmy z dołu. Do tej pory szlak był dobrze oznakowany i nie było problemu ze znalezieniem drogi. Stąd nie wiemy gdzie iść. Żałujemy, że nie udało nam się zdobyć mapy.

Na niebie zebrały się chmury i zaczęło kropić. Szukamy jakiegoś miejsca, żeby zjeść obiad i schronić się przed deszczem. W ostatniej chwili udaje nam się znaleźć niski okap, pod którym szybko przygotowujemy liofilizaty i czekamy aż przestanie padać. Jednak wcale nie zapowiada się na poprawę pogody. Wiemy, że z dzisiejszego wędrowania po górach nic już nie będzie. Wykorzystujemy krótką chwilę, kiedy nie pada i rozbijamy namiot. Jesteśmy na wysokości 1700 m n.p.m., zupełnie sami, otoczeni górskimi szczytami. Na niebie kłębią się czarne chmury. O 18.00 wchodzimy do namiotu. Wyjdziemy z niego dopiero następnego dnia. Deszcz powrócił ze zdwojoną siłą. Niestety, tropik i podłoga nie wytrzymały i przez pół nocy walczymy z powodzią. Po jakimś czasie jesteśmy już obojętni na wilgoć. Idziemy spać w mokrych śpiworach. Ważne, że reszta rzeczy jest sucha. Jutro czeka nas ciężki dzień. Musimy się wyspać.

Pobudka o 3.00 w nocy. Jest jeszcze ciemno i zimno. Nie wiemy, w którą stronę należy się kierować. Idziemy „na czuja”.  Początkowo ruszamy na prawo od krzyża na Qafa e Pejës. Jednak szybko się gubimy. Przed nami wyłania się głęboka dolina, którą staramy się obejść. Jeszcze bardziej zdziwiła nas stojąca na jej dnie chatka i pasąca się wokół trzoda owiec. Gdyby nie ujadające psy, nie zauważylibyśmy tego małego gospodarstwa.  Decydujemy się wejść na otaczającą dolinę grań. Powoli tracimy nadzieję, że znajdziemy dobrą drogę. Idziemy piarżystym żlebem. Kamienie usuwają nam się spod nóg. Psy cały czas szczekają. Robi się coraz bardziej stromo.  Często chwytamy się kęp trawy, żeby się nie osunąć. W pewnym momencie patrzymy przed siebie i widzimy prawie pionową ścianę. Na szczęście to już ostatni krótki odcinek. Bezpieczniej jest się wspiąć, niż schodzić tą samą drogą. Kiedy jesteśmy na szczycie, oddychamy z ulgą. Ze smutkiem rezygnujemy ze zdobywania Jezercë.  Ale widoki nam to rekompensują. Słońce zaczyna wschodzić. Wierzchołki gór zaczynają przybierać odcienie różu i czerwieni. Nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy. Jemy drugie śniadanie i zastanawiamy się jak stąd zejdziemy. Na pewno nie tą samą drogą, co wchodziliśmy. Z drugiej strony stok jest łagodniejszy.

Schodzimy. Tym razem bez problemu. Za chwilę jesteśmy już pod naszym namiotem. Słońce zaczęło mocno świecić, więc zaczynamy „pospolite suszenie”. Nagle pojawia się dwóch turystów w trampkach i z reklamówkami i pytają nas o drogę na Jezercë. Też nie mają mapy. Opowiadamy im naszą historię i życzymy powodzenia.

Dalej schodzimy już tą samą drogą, którą wchodziliśmy. Wracamy do Theth. Przypominamy sobie jak daleko stoi nasza Honda… Po drodze spotykamy turystkę z Francji. Po krótkiej rozmowie z nami stwierdziła, że „tylko Czesi i Polacy chodzą po nieoznakowanych szlakach” i pokazuje nam mapę. Nic dziwnego, że nie udało nam się odnaleźć szlaku na Jezercë, skoro nie był nawet zaznaczony na mapie.

Odpuszczamy sobie chodzenie na skróty i do Theth wracamy tak jak prowadzi szlak. Jak się później okaże, nadrabiamy sporo kilometrów!  Z Theth do naszego auta mamy zamiar wrócić busem, ale kierowca życzy sobie za podwózkę 70 euro. Podziękowaliśmy i idziemy pieszo. Na szczęście znowu możemy liczyć na uprzejmość Albańczyków, którzy podwożą nas do samochodu.

Na miejsce docieramy zmęczeni i mokrzy, bo po drodze złapała nas jeszcze raz ulewa. Ale szczęśliwi, że udało nam się przetrwać w Górach Przeklętych! Okazuje się, że całkowicie zasługują na swoją nazwę. Rano kuszą widokami i piękną pogodą, aby po południu zesłać na turystów deszcz i pioruny. Podczas naszego pobytu, każdego dnia po 14.00 pogoda psuła się bez nadziei na poprawę. Do tego skały są miękkie i kruche. Nie można im ufać i być pewnym, czy nie urwą się pod dłonią. Mimo to zdecydowanie warto tu przyjechać. Góry są piękne, potężne i dzikie. Jeżeli ktoś szuka wyciszenia i możliwości obcowania z przyrodą z dala od cywilizacji, to jest to idealne miejsce. Jednak, jak wynika z naszego własnego doświadczenia, nie można ich lekceważyć.

Więcej o naszych wyprawach możecie przeczytać na blogu Góry dla każdego,
a także na stronie na Facebooku.

 

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...