Zimowe "wyprawy" w Karkonosze organizowane przez PTTK w Rybniku okazują się wyprawami prawdziwymi. Wprawdzie nie tak trudnymi jak te himalajskie, ale jednak wymagającymi dobrego zabezpieczenia się przed mrozem, porywistym wiatrem, oraz przygotowania sprzętowego na trudne zimowe warunki. Tegoroczna wyprawa była już trzecią i odbyła się w dniach 9-12 lutego.
Pierwszy dzień, po dojeździe, nie był zbyt wymagający - długi spacer, niezbyt stromo ale jednostajnie wznoszącym się szlakiem, z Harrachowa wzdłuż Mumlavy do schroniska Vosecka bouda, a dalej na Szrenicę. Szlak szeroki, wyrównany ratrakiem, na trasie wielu turystów na nartach śladowych (nawet na bardziej płaskich odcinkach wyfrezowane były tory). Pogoda piękna, słoneczko przezierało między obłokami, lekki mróz, szlak na znacznej długości wzdłuż potoku, drzewa oszronione - słowem cudowny, spokojny dzień wędrówki w górach.
Od Voseckiej boudy mogliśmy już podziwiać panoramę Karkonoszy. Wprawdzie niektóre szczyty były zakryte chmurami, ale w późnopopołudniowym słońcu widoki były wręcz bajkowe i trudno było choć na chwilę odjąć aparat od oka. A im bliżej zachodu słońca, tym góry stawały się piękniejsze i bardziej kolorowe.
Dodatkowym bonusem tego dnia był bardzo jasny księżyc, któremu już niewiele brakowało do pełni. Przy niemal bezchmurnym niebie, przynajmniej nad Szrenicą, grzechem byłoby nie wykorzystać tego i nie zrobić choć kilku nocnych zdjęć - mimo mrozu i ciągle wzmagającego wiatru. Tylko te chmury trzymające się wyższych szczytów na wschód od Szrenicy...
Drugi dzień zaczął się całkiem optymistycznie. Wprawdzie słońca o wschodzie nie udało się nam zobaczyć, ale widoczny miejscami błękit nieba nastrajał pozytywnie. W planie było przejście niezbyt długie, bo na przełęcz Karkonoską do schroniska Odrodzenie, ale już przy Twarożniku wiatr dawał się nam we znaki, mgła gęstniała, zaczęło zacinać drobnym, zawiewanym śniegiem. W okolicach Śnieżnych Kotłów cała grupa, a było nas 24 osoby, musiała trzymać się razem, a szlak był w zasadzie widoczny tylko od tyczki do tyczki. Przy RTCN nad Śnieżnymi Kotłami zrobiliśmy dłuższą przerwę osłonięci choć trochę od wiatru. Gorąca herbata i kawałek czekolady w takich warunkach smakowały jak nigdy.
Okazało się, że nie tylko skały, tyczki i drzewa zdobi szadź, również nasze ubrania w ciągu półtorej godziny wędrówki złapały biały nalot od strony nawietrznej, i tak samo plecaki. Ciepłe ubrania, kurtki przeciwwiatrowe, kominiarki, ciepłe czapki i rękawice, gogle, a na twardym, zlodzonym szlaku również raki okazały się nie tylko przydatne, ale wręcz niezbędne. Tego dnia na niedalekiej w sumie Śnieżce zanotowano prędkość wiatru 47,5 km/h przy temperaturze -7,1 st. C.
Dalsza wędrówka nadal przebiegała w takich samych warunkach - porywisty wiatr, mgła, drobny śnieg, a w tym samym czasie podobno niedaleko, bo w Szklarskiej Porębie niektórzy wczasowicze się opalali! Nam błękit nieba zaczął się pokazywać dopiero w okolicach Śląskich Kamieni, a im bliżej było przełęczy Karkonoskiej tym pogoda była piękniejsza, a widoki coraz rozleglejsze.
Po wędrówce smażeny syr z hranolkami i piwem po czeskiej stronie smakowały wybornie. A na koniec wygrzaliśmy nasze wymrożone wcześniej ciała w saunie w schronisku Odrodzenie. Szkoda tylko, że nie można tego ciepła zakumulować na następny dzień.
Trzeci dzień w prognozach nie tylko nie zapowiadał się lepiej, ale miał być jeszcze gorszy. I chyba taki był. Jak każdego dnia wyruszyliśmy na szlak ok. 9:00. Już na podejściu pod Mały Szyszak wiał silny wiatr, zacinał śnieg, mgła ograniczała widoczność, ale najgorsze było chyba na Równi pod Śnieżką. W okolicach Słonecznika próbowało nam się pokazać słońce, ale tylko pokazało na moment swoją okrągłość gdzieś za mgłą i tyle. Rzadko tak cieszy widok schroniska jak tego dnia widok Śląskiego Domu. Tutaj zrobiliśmy sobie przerwę na zagrzanie się i posiłek - dla mnie gulaszowa, chyba najlepsza jaką w życiu jadłem.
W Śląskim Domu zostawiliśmy plecaki i Śnieżkę zdobywaliśmy na lekko. Jak na całej trasie w zasadzie spotykaliśmy mało turystów, to im bliżej Śnieżki tym było więcej ludzi na szlaku, a już na podejściu na samą Śnieżkę można by powiedzieć, że były tłumy, szczególnie jak na warunki zimowe. Szlak był miejscami silnie oblodzony i dziwiłem się ludziom, że na tak stromą górę pchają się bez choćby najmniejszych raczków. Szczególnie schodzący, a raczej zjeżdżający na pupach mieli problemy - gdyby nie barierki wzdłuż całego szlaku, których mogli się trzymać, to byłoby tego dnia pewnie sporo wypadków. Generalnie szlak prowadził akurat po zawietrznej stronie góry, i tylko miejscami byliśmy narażeni na porywy wiatru. Co innego już na samym szczycie. Tego dnia w godzinach okołopołudniowych, czyli w czasie mniej więcej gdy my byliśmy na szczycie, obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce zanotowało prędkość wiatru 51,4 km/h przy temperaturze -8,3 st. C. Miało być gorzej niż poprzedniego dnia, to było. Za to niestety nie było widoków - wszystko dookoła spowijały chmury.
Po zejściu do Śląskiego Domu czekało nas jeszcze krótkie zejście do schroniska Samotnia - poszliśmy raczej mało uczęszczanym szlakiem zimowym, na szczęście nie było nawianego świeżego śniegu, tylko stary zbity i zmrożony na skorupę, więc szło się wygodnie. Po raz drugi tego dnia próbowało się pokazać nam słońce, ale ostatecznie zrezygnowało. Jeszcze tylko krótki popas w schronisku Strzecha Akademicka i już niedługo pokazało się chyba jedno z najpiękniejszych schronisk w Polsce - Samotnia. Jak piękne jest to schronisko, to jeszcze bardzo dobrze utrzymane, i obsługa bardzo miła, tylko... pokoje zimne, jadalnia zimna, wygrzać się mogliśmy tylko pod gorącym prysznicem.
W czwarty i ostatni dzień naszej wycieczki podeszliśmy do Spalonej Strażnicy, a dalej na stronę czeską szlakiem schronisk - Luczni bouda, Vyrovka i Reinerovy boudy - i zeszliśmy do Pecu pod Śnieżką. Całość trasy niezbyt stromymi szlakami, niezbyt wymagająca kondycyjnie, ale miejscami trochę oblodzona. Wprawdzie w planie pierwotnym mieliśmy schodzić od Vyrovki do Szpindlerowego Młyna, ale w Vyrovce zdecydowanie nam odradzano ten wariant wycieczki ze względu na bardzo silne oblodzenie szlaku. A słońce - było gdzieś w dolinach :-)
Całość wycieczki była bardzo przyjemna, popodziwialiśmy trochę pięknych widoków (szczególnie pierwszego dnia), trochę nas przewiało, ja osobiście nabawiłem się pierwszego w życiu lekkiego odmrożenia (na prawym policzku, gdyż z tej strony przez dwa dni wędrówki bez przerwy wiał wiatr), a większość naszej tegorocznej 24-osobowej grupy planuje udział w przyszłorocznej, już IV wyprawie Karkonoskiej.
Komentarze