Nie spodziewałam się, że dzięki tej wędrówce i tym kilku godzinom spędzonych w Tatrach, moje akumulatory będą tak bardzo naładowane. Spodziewałam się natomiast, że po raz kolejny Tatry mnie oczarują...
♪♫♪... Gór mi mało i trzeba mi więcej, aby przetrwać od zimy do zimy...♫♪♫
Słowa tej pięknej piosenki idealnie komponują się ze stanem mej duszy ;)
Choćby dlatego, że numerem jeden wśród corocznych wycieczek czy wypraw jest już od 4 lat "Diabelski wschód Słońca w bieli"!
Zapraszam zatem na moje 12 mgnień minionego roku:)
Bieszczadzki klasyk, czyli pętla Tarnica, Halicz i Rozsypaniec chodził mi po głowie już dawno. Ostatnio musieliśmy się wycofać, ale tym razem miało być inaczej.
Opis i relacja drugiego Diabelskiego wschodu Słońca w bieli... czyli jak to było dwa lata temu - w lekko wiosennym tym razem wydaniu. Jak było - zapraszam do lektury!
Podsumowując cały wypad - Nasze wejście było 100% zimowe i co najważniejsze tego dnia byliśmy jedynymi zdobywcami szczytu Mnicha chodź idąc, po drodze napotkaliśmy wiele grup, które jednak ze względu na trudne warunki zrezygnowało z wejścia. Mnich jest niesamowity! Ja miałem okazję doznać przyjemność z Jego zdobycia już dwa razy. Kto będzie na szczycie zrozumie czym jest stanąć na szczycie na który od małego patrzyło się z wysokości Morskiego Oka.
Zima do tej pory nie rozpieszczała, ale ostatnie opady śniegu rozbudziły w nas iskierkę nadziei. Oczami mojej nieskończonej wyobraźni widziałem te zaspy po pas i uginające się pod ciężarem białego puchu choinki. Na cel wybraliśmy Lubań w Gorcach i cóż mogę powiedzieć - było przepięknie!