Okładka

Relacja z wyprawy w najdziksze, największe i najwyższe pasmo górskie Afryki. Góry Księżycowe - czyli Ruwenzori należą do najbardziej dziewiczych miejsc na ziemi i mogę zapewnić, że 40km od równika zobaczysz śnieg :)

Margherita o wysokości 5109m n.p.m. jest najwyższym wierzchołkiem Góry Stanley'a trzeciej pod względem wysokości na kontynencie afrykańskim, po Kilimandżaro i Mount Kenii. Ruwenzori położone około 40 km od równika to prawdopodobnie w najpóźniej odkryte pasmo górskie na świecie – przez większą część roku jest ono niedostępne i spowite mgłą. Od zawsze góry te otaczała aura tajemniczości dlatego przez rdzenną ludność zostały nazwane Górami Księżycowymi, zaś nazwa Ruwenzori oznacza „miejsce, z którego przychodzi deszcz” – no tak, bo to jedno z najbardziej mokrych miejsc na Ziemi, o czym mieliśmy okazję się przekonać... Ale wróćmy do odkrycia tych gór – było to w 1906 roku, a pierwszą udaną wyprawę poprowadził Amedeo di Savoia - książę Abruzji. W czasie tej wyprawy książę po raz pierwszy zdobył szesnaście tutejszych szczytów. Ma on także tutaj swój wierzchołek – Mt Luigi di Savoia 4627 m. W górach znaleźć można także ślady polskich wypraw – ale o tym później… Lecz i dzisiaj także po ponad stu latach Góry Księżycowe należą do najbardziej dziewiczych miejsc na Ziemi i gdy już tam dotrzesz czujesz się jak odkrywca, bo dzięki niedostępności i tajemniczości góry te zachowały swój pierwotny charakter… Nasze osiem dni trekkingu zaczęło się w Kilembe na początku trasy zwanej Kilembe Trail.

Pierwszego dnia wyszliśmy z Kilembe na wysokości 1450m aby dotrzeć do obozu Sine Camp położonego na 2580m. Do hostelu w Kilembe dotarliśmy już poprzedniego dnia popołudniu i najpierw zrobiliśmy przepak. Wszystko czego nie zabiera się w góry można zostawić w depozycie w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu obok biura - są nawet zamykane na klucz szafeczki na cenniejsze rzeczy jak np. laptop. Wyjście zaplanowano po śniadaniu, więc każdy spakował zestaw - plecak na drogę i plecak dla portera. W Góry Księżycowe można wejść tylko z przewodnikiem i w zorganizowanej grupie - zajmują się tym dwie licencjonowane firmy RMS i RTS, a w składzie każdej wyprawy znajdują się przewodnicy, kucharze, tragarze i Bóg wie kto jeszcze, ale jest to cały tłum ludzi. My wybraliśmy wspinaczkę z RTS, czyli Rwenzori Trekking Services - ale o tym będzie na końcu... Tak więc po całkiem nieźle przespanej nocy na śniadaniu spotkaliśmy się z naszymi przewodnikami Zebede, Amosi i Harbertem oraz Xuxu, która jako "wolny strzelec" dołączyła do naszej grupy - będzie raźniej :) Klucza doboru ludzi do wyprawy nie udało nam się ogarnąć, ale gdy ruszaliśmy w góry przy bramie hostelu dla trekkersów kłębił się tłum. Najpierw szliśmy drogą przez Kilembe mijając machające nam, uśmiechnięte dzieci, potem gruntową drogą, a w końcu górską ścieżką. Ostatnie położone na stokach chaty minęliśmy jeszcze przed bramą Parku Narodowego na wysokości 1727m, gdzie wpisaliśmy się do księgi :) Później minęliśmy dwie rzeki, najpierw drewnianym mostkiem, a potem solidnym mostem wiszącym - stąd szlak prowadził ostro w górę, im wyżej tym bardziej zielono. Wspinaliśmy się przez las deszczowy i już teraz roślinność nas zadziwiała – co będzie dalej… Do tej pory pogodę tego dnia mieliśmy dobrą – co chwila wyglądało słońce zza niewielkich chmurek, ale gdy na wysokości około 2380m zrobiliśmy przerwę zaczęło padać. Sądziliśmy, że to przejdzie lecz miejsce z którego przychodzi deszcz w pełni zasłużyło na swoją nazwę – przy wodospadzie Enock’s Falls, który mijaliśmy przed ostatnim podejściem do Sine Camp już lało. W obozie to była już prawdziwa afrykańska ulewa – i tak do końca dnia, i po zmroku…

Autor: 
Dzieci w Kilembe

Dzieci w Kilembe

Autor: 
Ostatnie chaty przy szlaku

Ostatnie chaty przy szlaku

Na wiszącym moście

Autor: 
Pierwszy deszcz

Pierwszy deszcz

Autor: 
Obóz Sine Camp 2580m n.p.m.

Obóz Sine Camp 2580m n.p.m.

Drugiego dnia rankiem o dziwo pokazało się słońce – przed nami ponad 1000m podejścia. Mieliśmy przejść z Sine Camp na 2580m do obozu Mutinda Camp na wysokości 3688m. Jeszcze wczoraj wieczorem porozwieszaliśmy mokre od potu i deszczu ubrania, ale po nocy suszenie nic się nie zmieniło, szybkoschnące tutaj nie były szybkoschnące – wilgotność tak duża, że powietrze można kroić nożem… Wyruszyliśmy w górę z Sine Camp, najpierw znowu szlak biegł przez las deszczowy, później weszliśmy w piętro lasu bambusowego – niesamowite! Naszym pierwszym przystankiem był obóz Kalalama Camp na wysokości 3134m – do tego miejsca było gorąco i ciepło, więc na górę weszliśmy ociekając potem. Ale obóz Kalalama szybko utonął w chmurach i zrobiło się naprawdę rześko… trzeba było zmienić mokre ciuchy, no i buty zamienić na wodery. Odtąd jak twierdził nasz przewodnik Zebede bez kaloszy się nie da (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że z butami trekkingowymi pożegnaliśmy się praktycznie do ataku szczytowego). I faktycznie zrobiło się ślisko i błotniście, bajorka, strumyczki i spowite mgłą drzewa porośnięte mchami i porostami – wrażenia niesamowite, a co jakiś czas widoki na to chowające się w chmurach to pojawiające się okoliczne góry… Ostatni odcinek szlaku przed Mutinda Camp to bagna, ale była tam na szczęście kładka i rosnące wokół wysokie jak drzewa lobelie. Tak dotarliśmy do Mutinda Camp na wysokości 3688m, gdzie oczywiście czekał na nas odpoczynek i obiad. Oczywiście popołudniu znowu przyszedł deszcz, jednak na szczęście przelotny… Ale przed nami była jeszcze wspinaczka na Mutinda Lookout 3975m – jeden z okolicznych szczytów wzgórz Mutinda. Trudno wrażenia z tej wspinaczki wyrazić słowami – widoki ze względu na chmury były ograniczone, ale i tak świetne – niestety nie widzieliśmy najwyższych wierzchołków, które podobno stąd widać… Ale roślinność i przyroda – nie do opisania… Najpierw szliśmy przez las lobeliowy – dosłownie, a później od skały Mutinda, która niegdyś była miejscem obozowania dopóki nie powstał Mutinda Camp ostro w górę – było błotniście i skaliście, a niektóre miejsca zabezpieczono drabinami. Do obozu na kolację zeszliśmy krótko przed zmrokiem, porządnie zmęczenie i co… oczywiście zaczęło padać… ;)

Autor: 
Szlak przez dżunglę

Szlak przez dżunglę

Przez dżunglę do Mutinda Camp

Autor: 
W lesie bambusowym

W lesie bambusowym

Autor: 
Szlak do Mutinda Camp

Szlak do Mutinda Camp

Autor: 
Pod skałą Mutinda

Pod skałą Mutinda

Autor: 
Zejście z Mutinda Lookout

Zejście z Mutinda Lookout

Autor: 
Mutinda Lookout z obozu

Mutinda Lookout z obozu

Autor: 
Obóż Mutinda Camp 3688 m n.p.m.

Obóż Mutinda Camp 3688 m n.p.m.

Trzeciego dnia znowu wyruszyliśmy z obozu Mutinda przez las pełen gigantycznych lobelii obok skały Mutinda - pod tą skałą był najpierw obóz zanim powstały obozowe chatki. Później zaczęliśmy się piąć w górę – czekała nas droga do obozu Bugata Camp na wysokości 4062m. Szliśmy przez zielony gąszcz, a na którymś z krzaków trafił się nawet kameleon - lecz im wyżej tym roślinności było mniej i w końcu szliśmy przez porośnięte trawą bagna, gdzie w bardziej grząskich miejscach przygotowano kładki. Długo ciągnęła się szeroka dolina i już z daleka widać było skałę na której znajdował się obóz Bugata. Mijaliśmy skały i wodospady, aż doszliśmy do jeziora Bugata. Tutaj zaczęliśmy zygzakami wspinać się na skałę z obozem, aż zobaczyliśmy pierwsze chatki Bugaty i oczywiście od razu się rozpadało, ale i tak zaczęliśmy od podziwiania widoków na dolinę i jezioro. Podeszliśmy w górę 512m i pokonaliśmy nieco ponad 8,5km co zajęło nam około 5 godzin. Potem czasu na spacery po obozie i podziwianie widoków było sporo, a było tam nawet lądowisko helikoptera. Gdy zapadł zmrok wokół obozu słychać było odgłosy niczym z Jurrasic Park, dlatego nie oddalaliśmy się więc zbyt daleko od chatki...

Autor: 
Wzgórza Mutinda

Wzgórza Mutinda

Autor: 
Na szlaku do Bugata Camp

Na szlaku do Bugata Camp

Autor: 
Na szlaku do Bugata Camp

Na szlaku do Bugata Camp

Autor: 
Podejście na skałę Bugata

Podejście na skałę Bugata

Obóz Bugata Camp 4062m n.p.m.

Rano w obozie Bugata upału nie było - jak to na ponad 4000m, ale przynajmniej nie padało... Wyruszyliśmy w górę, ponieważ najpierw musieliśmy się wspiąć na przełęcz Bamwanjarra na wysokości 4450m n.p.m. Szło się całkiem nieźle - było sucho, dlatego zaczęliśmy w butach trekkingowych i mieliśmy całkiem fajne widoki na położony niżej obóz i jezioro. Przed samą przełęczą niespodzianka - zaczął padać śnieg... Chwilę odpoczęliśmy w schronie i już była przełęcz Bamwanjarra. Na przeączy zaskoczyła nas tablica pamiątkowa o polskiej ekspedycji z przełomu 1938 i 1939 roku. Zebrane wówczas przez naukowców i alpinistów materiały w większości zagięły w wojennej zawierusze, a po wyprawie zostały miejsca na mapie: Tatra Peak, Bernadzikiewicz Peak i Bamwanjarra Pass - czyli nasza przełęcz... Jak wynika z poniższej fotografii Bamwanjarra był pierwszym przywódcą tragarzy i został przez upamiętniony przez inną polską wyprawę z 1934 roku. Więcej o tym możecie przeczytać w książce Tadeusza Bernadzikiewicza "Polska Safari w Górach Księżycowych".

Autor: 
Tablica na przełęczy Bamwanjarra Pass - 4450m n.p.m.

Tablica na przełęczy Bamwanjarra Pass - 4450m n.p.m.

Dzisiaj naszym celem był obóz Hunwick’s Camp 3974m do którego musieliśmy jeszcze zejść. A na przełęczy sypało coraz mocniej, niżej śnieg zamienił się w deszcz - solidnie lało. A szliśmy ścieżką przez zieloną gęstwinę z której wystawały gigantyczne lobelie - krajobraz nie z tej ziemi... Dotarliśmy do doliny i... znowu bagno - zaczęło się skakanie od kępy do kępy trawy, ale jeżeli chcieliśmy nie suszyć naszych butów do końca wyjazdu trzeba było wskoczyć w wodery. Zmiana butów w strugach deszczu na kępie trawy była nieco karkołomna, ale się udało... I tak brodząc w błocie i w strumieniach, które utworzył deszcz przemoczeni dotarliśmy do obozu. Przejście zajęło nam ponad 6 godzin, a dzisiejszy odciek miał nieco ponad 8 kilometrów, ale byliśmy przemoczeni i wykończeni - dlatego widok kozy opalanej drewnem naprawdę cieszył :) Zrobiliśmy wielkie suszenie - a przelotny deszcz na zewnątrz nie odpuszczał...

Autor: 
Szlak na przełęcz Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Szlak na przełęcz Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Szlak na przełęcz Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Szlak na przełęcz Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Przed przełęczą Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Przed przełęczą Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Zejście z przełęczy Bamwanjarra Pass 4450m n.p.m.

Autor: 
Obóz Hunwick's Camp 3974m n.p.m.

Obóz Hunwick's Camp 3974m n.p.m.

Ranek piątego dnia był pochmurny i trochę mżyło - czyli na plus bo nie lało :) Dzisiaj czekało nas podejście z obozu Hunwick’s Camp 3974m do Margherita Camp na wysokości 4485m. Po śniadaniu podsuszeni zeszliśmy z obozu w zieloną dolinę u stóp Mt. Baker do jeziora Kitadara - to była prawdziwa dżungla, a do tego wszystko tonęło we mgle... Oczywiście szlak nadawał się do przejścia tylko w woderach - błoto i bagno... Znowu zaczęło padać a my z doliny wspięliśmy się na Elliot Pass i z przełęczy dotarliśmy do obozu. Tutaj tez był piecyk koza :) Dzisiejszy odcinek był krótszy i zajął nam nieco ponad trzy godziny - a teraz czekały nas przygotowania do ataku na szczyt... Wchodząc a przełęcz Elliot Pass spotkaliśmy małą grupę, która po 50m podejścia zrezygnowała z ataku szczytowego - podobno przez deszcz było tak ślisko, że nie dało się bezpiecznie przejść – było jak na lodzie... Nie napawało to optymizmem, ale próbować trzeba... Nasi przewodnicy zrobili przegląd sprzętu - raki, uprzęże, kaski, liny itd. W nocy ruszamy w górę!

Autor: 
Szczyty nad obozem Hunwick's Camp

Szczyty nad obozem Hunwick's Camp

Autor: 
Gęstwina nad jeziorem Kitadara

Gęstwina nad jeziorem Kitadara

Autor: 
Gęstwina nad jeziorem Kitadara

Gęstwina nad jeziorem Kitadara

Autor: 
Podejście do obozu Margherita Camp

Podejście do obozu Margherita Camp

Autor: 
Szczyty nad obozem Margherita Camp

Szczyty nad obozem Margherita Camp

Autor: 
Obóz Margherita Camp 4485m n.p.m.

Obóz Margherita Camp 4485m n.p.m.

Szósty dzień… Pobudka, nie pada… jest druga w nocy - szybka herbata, coś na ząb i wyruszamy – nasz cel Margherita Peak 5109m n.p.m. Sprawnie pniemy się w górę po suchej skale i wkrótce mijamy położoną 100m wyżej niż nasz obóz Elena Hut. Chyba ich zmobilizowaliśmy bo 10 minut później widać latarki wspinaczy z Eleny ciągnące naszym śladem w górę. Doszliśmy do lodowca, związaliśmy się, założyliśmy raki i w drogę - jest miękko, bez mrozu, a lodowiec miał naprawdę niewielkie nachylenie. Szybko go minęliśmy i znowu wspinamy się wśród skał - ciemno, ale nasz przewodnik Bosko prowadzi bezbłędnie i w końcu dochodzimy do lodowca podszczytowego. Szczyt był coraz bliżej, próbujemy, ale wciąż do końca nie wierzymy, że się uda - wcześniej spotkaliśmy tylko jedną trzyosobową grupę której udało się zdobyć wierzchołek, ale było bardzo ciężko - pozostali napotkani wspinacze się poddali... Wchodzimy na lodowiec asekurując się linami na stanowiskach ze śrub lodowych, nachylenie jest duże, a i szczelin sporo - trzeba uważać. Wspinacze z Eleny wciąż są pod nami, ale wchodzą nieco inną drogą - na granicy lodowca i skał, gdzie jest mniejsze nachylenie. My dalej wspinamy się w ciemnościach stromszą częścią lodowca i dość szybko zyskujemy wysokość - chociaż im wyżej tym większa zadyszka ;) Po trzech wyciągach lodowiec się wypłaszczył i dalej znowu idziemy po prostu związani. Trochę prószy śnieg, ale gdy się rozjaśnia widzimy już najwyższe szczyty Alexandra i Margherita i docieramy pod leżącą między nimi przełęcz. Po prawej stronie mamy piękny lodospad i wspinamy się w kierunku wierzchołka Margherita wzdłuż jego podstawy, za lodospadem kierujemy się w górę skalną granią pokrytą cienką warstwą śniegu, ale co tam - mamy szczęście! Mamy pogodę i wspaniałe widoki! Wiemy już, że szczyt jest nasz i za chwilę jest tam cała nasza ekipa - królowa Małgosia była dla nas łaskawa! Tablica informuje, że jesteśmy na najwyższym szczycie Ugandy, ale tak naprawdę już od dłuższego czasu przekroczyliśmy granicę Demokratycznej Republiki Konga... Jest pięknie!

Na szczycie dopisała nam pogoda i widoki - był czas aby się nacieszyć i obfotografować :) Schodziliśmy tą samą drogą przy lodospadzie i po lodowcu, tym razem na jego stromiźnie ćwicząc zjazdy na linie. Najwięcej emocji dało wysokie i strome, mocno uszczelinione czoło lodowca - łatwiej było wejść... Dalej w skałach schodziliśmy już w chmurach, a niżej położonym lodowcu zaczął padać deszcz. Minęliśmy lodowiec i wtedy się zaczęło - skała była tak śliska, że ślizgaliśmy się jak na lodowisku... Było parę nieprzyjemnych zjazdów i obić, i nawet na ostatnim odcinku w dół od Elena Hut było ciężko :( Gdyby takie warunki były w nocy na wejściu nie wiadomo czy dali byśmy radę... W Margherita Camp mieliśmy posiłek i dwugodzinny odpoczynek, a potem przestało padać i zmęczeni zeszliśmy dalej przez przełęcz Elliot Pass i znaną nam już zieloną dolinę z dżunglą przy jeziorze Kitadara. To był długi, ale szczęśliwy dzień - późnym popołudniem znowu dotarliśmy do obozu Hunwick's Camp.

Autor: 
Szczyt Alexandra ze stoku Margherity

Szczyt Alexandra ze stoku Margherity

Autor: 
Jeden z naszych przewodników - Bosco

Jeden z naszych przewodników - Bosco

Autor: 
Szczyt Alexandra ze stoku Margherity

Szczyt Alexandra ze stoku Margherity

Autor: 
Selfie z Alexandrą

Selfie z Alexandrą :)

Autor: 
Grań szczytowa Margherity

Grań szczytowa Margherity

Autor: 
Na Margherita Peak 5109m n.p.m.

Na Margherita Peak 5109m n.p.m.

Autor: 
Widok ze szczytu Margherita

Widok ze szczytu Margherita

Kolejny, siódmy dzień to zejście do obozu Kiharo Camp na wysokości 3430m, właśnie zejść…ale żeby zejść musieliśmy jeszcze podejść na przełęcz Oliver Pass na wysokość 4505m. Wyruszyliśmy z Hunwick’s Camp i pierwsza część trasy pokrywała się z podejściem na Mt. Baker, potem szlak na szczyt odbija w lewo, a na Oliver Pass w prawo. Jak zwykle już przy wyjściu z obozu przywitały nas poranne mgły i chmury i oczywiście błocko i bagienko - na pozbycie się kaloszy nie było szans... Pięliśmy się zygzakami w górę, im wyżej tym więcej chmur, a na samej przełęczy Oliwiera mieliśmy już urwanie chmury i znowu solidny deszcz! Stąd na przełęcz Hunwick's Pass mieliśmy iść granią, a przy dobrej pogodzie wchodząc jeszcze szczyt na Weismann's Peak - ale nie było ani pogody, a grań po deszczu była śliska jak lodowisko - zapadła więc decyzja aby nieco nadrabiając drogi zejść do jeziora Kopello, a następnie jeziora Bugata i dalej doliną którą już wcześniej i odbić z niej w lewo do obozu Kiharo przez przełęcz Hunwick's Pass. Na zejściu było i błoto, skalne bloki i dopiero przy jeziorach ścieżka się wypłaszczyła łagodnie przechodząc w bagno... Droga przez dolinę okazała się do przejścia techniką konika polnego skacząc na bagnach po kępach traw. Do Przełęczy Hunwick's dotarliśmy już solidnie zmęczeni, ale najlepsze zejście w dół było jeszcze przed nami... Poruszaliśmy się dalej skalnym wąwozem o stromych wysokich ścianach, a jego dnem płynął rwący potok co jakiś czas zmieniający się w wodospad. Gąszcz, skały, powalone drzewa, brody przez strumień - to zejście naprawdę było wymagające. Z wąwozu zeszliśmy już zupełnie wykończeni – ale tutaj czekał nas jeszcze kawałek przez las. Najpierw usłyszeliśmy szum wodospadów, potem głosy i poczuliśmy dym, a za jakiś czas ze ściany zieleni wyłoniły się chatki obozu. Gdzieś z tyłu wolniejszym tempem szła jeszcze Xuxu z dwójką przewodników - dotarli już po zmroku, a dzień zakończyliśmy wspólnie przy piwie "Nile Special" :)

Autor: 
Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Autor: 
Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Autor: 
Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Na podejściu na przełęcz Oliver Pass

Zejście do jeziora Kopello

Autor: 
Zejście do obozu Kiharo Camp

Zejście do obozu Kiharo Camp

Autor: 
Zejście do obozu Kiharo Camp

Zejście do obozu Kiharo Camp

Zejście do obozu Kiharo Camp

Autor: 
Zejście do obozu Kiharo Camp

Zejście do obozu Kiharo Camp

Nasz ostatni, ósmy dzień w Górach Księżycowych... Ale wcale nie miało być lekko - około 15km i 2000m do zejścia i w większości także w kaloszach... Wyruszyliśmy rankiem z obozu Kiharo Camp schodząc błotnistą i bagnistą ścieżką wzdłuż szumiącej w dole rzeki Nyiariuwarnbo przez gęsty las. Mimo, że zejścia było sporo trafiło się także kilka konkretnych podejść, dłuższy przystanek zrobiliśmy przy pięknym wodospadzie Cathy's Falls, a potem jeszcze na posiłek też nad rzeką. Po bitych sześciu godzinach marszu Kilembe przywitało nas … deszczem - tym oto sposobem w Ruwenzori nie mieliśmy ani jednego dnia bez deszczu...

Autor: 
Obóz Kiharo Camp 3430m n.p.m.

Obóz Kiharo Camp 3430m n.p.m.

Zejście z obozu Kiharo Camp

Wodospad Cathy's Fall

Autor: 
Selfie z wodospadem Cathy's Fall

Selfie z wodospadem Cathy's Fall

Zejście z obozu Kiharo Camp

Autor: 
Nad rzeką Nyiariuwarnbo

Nad rzeką Nyiariuwarnbo

Z kim i jak?

Na początku chcieliśmy wyruszyć na wyprawę z jakąś krajową agencją trekkingową, ale w większości z nich jest wymagana minimalna liczba osób aby wyjazd doszedł do skutku. Niestety często zdarza się, że wyjazdy są odwoływane z powodu zbyt małej ilości uczestników. Było nas tylko dwóch i z wyjazdu mogły być nici... Dlatego postanowiliśmy skontaktować się z lokalnymi agencjami w Ugandzie (a w góry Ruwenzori i tak można wejść tylko z jedną z dwóch licencjonowanych lokalną agencji z Kampali - czyli nasze agencje korzystają z ich usług) - po lekturze Tripadvisor wybraliśmy Rwenzori Trekking Services tzw. RTS ze świetnymi opiniami, której właścicielem jest John Hunwick's, zaś drugą możliwością jest państwowa agencja Rwenzori Mountaineering Services tzw. RMS. Cena dla dwóch osób jest praktycznie taka sama jak propozycje krajowe, zaś gdyby udało się wam zebrać większą grupę to przy np. przy czterech osobach możecie zaoszczędzić nawet do kilkuset dolarów. Skontaktowaliśmy się z nimi przez internet i konieczna była wpłata 30% zaliczki, zaś pozostałą część uregulowaliśmy w Kampali. Wszystko było dobrze przygotowane, a kierowca z RTS czekał na nas już na lotnisku - przy okazji terkkingu zorganizowali dla nas wyprawę do innych parków narodowych w Ugandzie. Do naszej dwójki dołączyła już w Kilembe Xuxu z Singapuru, która wybrała się w Ruwenzori samotnie. Jakby co pytajcie ;)

Pogoda i sprzęt?

Przede wszystkim trzeba się nastawić, że codziennie będzie padało, ale będzie w miarę ciepło, dlatego w zupełności wystarcza lekka kurtka deszczowa, dobrym pomysłem są też lekkie spodnie przeciwdeszczowe. Musicie być także przygotowani, że większość szlaku przejdziecie w kaloszach... My mieliśmy wodery i faktycznie kilka razy zdarzyło wpaść głęboko w bagno, ale było w nich bardzo ciepło. Aby dało się chodzić po kamieniach, konarach i bagnach wyciągaliśmy wkładki z butów trekkingowych i wkładaliśmy je do woderów. Dodatkowym aspektem pogody jest bardzo duża wilgotność powietrza, więc nie liczcie na to, że coś wam wyschnie... Mieliśmy odzież szybkoschnącą, ale nie zdarzyło się żeby coś do końca wyschło - dosuszaliśmy rzeczy na sobie lub w śpiworze. No właśnie śpiwór - tylko syntetyczny aby nie chłonął wilgoci.

Obozy?

W każdym z obozów są przygotowane drewniane chatki z pryczami (karimaty są zbędne), w większości jest zasilanie solarne - oświetlenie i możliwość ładowania przez USB, a w obozie Hunwick's Camp jest inwerter z możliwością ładowania 220V. Także w tym obozie oraz w Margherita Camp są kozy opalane drzewem - to dobry moment, bo właśnie wtedy wydaje się, że już nic nie wyschnie i można się podsuszyć :)

I na koniec jeszcze filmik :)

Rwenzori - Kilembe Trail Trekking - Day 6

Więcej zdjęć i filmów z Ruwenzori znajdziecie na naszej stronie ilecimydalej.pl - zapraszamy!

Zapraszamy do odwiedzenia naszego profilu na Facebook :)

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...