Okładka

Ślęża zimą, czyli wdrapywanie się na drugi najniższy szczyt Korony Gór Polski podczas pierwszego zimowego trekkingu w górach. Masyw Ślęży w sam raz nadaje się dla piechurów początkujących w śniegu i mrozie

Ślęża zimą nie jest żadnym ambitnym osiągnięciem, ale nie o to chodziło. Wybraliśmy się tam na weekend, żeby świętować 30. urodziny Karoliny. Miało więc być to, co lubimy najbardziej – wysiłek fizyczny w ładnym miejscu, przede wszystkim na świeżym powietrzu plus jakieś nowe doświadczenie w gratisie. No i w miarę blisko, bo to tylko dwudniowy wyjazd. No więc pojechaliśmy do Sobótki, żeby zobaczyć ten górski twór, u którego podnóża Sobótka leży.

Góra Ślęża jest najwyższym szczytem Masywu Ślęży (Sudety) i mierzy 717 m n.p.m. a tym samym należy do Korony Gór Polski. Znajduje się w województwie dolnośląskim zaledwie około 30 km od Wrocławia i góruje tam nad polami jako ciemny obrys fragmentu Przedgórza Sudeckiego. Pomimo niewielkiej wysokości bezwzględnej masywu, sprawia on wrażenie wielkiego kloca. Zawdzięcza je odosobnieniu od innych pasm górskich, a tym samym dużej różnicy wysokości w odniesieniu do otoczenia (nawet 500 m). Właśnie te dwie cechy związane z wysokością Ślęży (niewielka wysokość bezwzględna oraz spore przewyższenie) zaważyły o jej wyborze na nasz pierwszy zimowy, górski trekking. Nie obawialiśmy się zbyt trudnych warunków terenowych ani atmosferycznych, a jednocześnie wędrówki były wystarczająco długie i ciekawe.

Od 1988 roku funkcjonuje tutaj Ślężański Park Krajobrazowy, w którego skład wchodzą 4 rezerwaty oraz zespół przyrodniczo – krajobrazowy chroniące walory florystyczne, geologiczne, krajobrazowe oraz archeologiczne. Ale co jest najbardziej niesamowite – stoki Ślęży znają historię starożytnych, słowiańskich pogan oraz wczesnego i nowożytnego polskiego chrześcijaństwa. Zaklęte zostały bowiem w kultowych, kamiennych rzeźbach i murach kościoła znajdujących się w obrębie masywu. Tym samym wędrówki po tym fragmencie Sudetów mogą być czymś więcej niż wyłącznie górskim trekkingiem. Równocześnie mogą bowiem być etnograficzną wycieczką w przeszłość.

„Zrób coś, a zdobędziesz siłę” Ralph Waldo Emerson

Dzień 1. Muzeum Ślężańskie im. Stanisława Dunajewskiego w Sobótce – WieżycaŹródło Joanny (Traktem Bolka) – zespół przyrodniczo-krajobrazowy „Skalna”Droga Piotra WłostaWieżycaSobótka.

Dystans: około 14-15 kilometrów w formie pętli

Czas przejścia: około 6.5 godziny (razem ze zwiedzaniem muzeum i postojami na jedzenie)

Przewyższenie: około 350 metrów + niewielkie interwały

Tego poranka dźwięk budzika zwiastował przygodę. Oho! – wstawaj, kto może, bo obudziliśmy się w Sobótce. Zanim dotarliśmy na szlak musieliśmy przemieścić się nieco po mieście, ale to nic nie szkodziło, bowiem byliśmy ciekawi wszystkiego – i miasteczka, i gór. Bo kiedy przyjechaliśmy tu poprzedniego wieczora, na zewnątrz panowały już zimowe ciemności i przez to widać było zupełnie nic Ani Ślęży, ani miasta, bo zamglone ulice, to widoczne były dotąd tylko, dokąd docierały światła samochodu. Zaczęliśmy od rynku z makietą Ślęży, kopią rzeźby niedźwiedzia oraz obecnie barokowego Kościoła św. Jakuba Apostoła.

Stamtąd blisko zaś było do Muzeum Ślężańskiego im. Stanisława Dunajewskiego. Interesowały nas przede wszystkim zagadnienia antropologiczne oraz historia i osobliwości okolicy. Dobrze zatem trafiliśmy, bo stałe ekspozycje przybliżają zwiedzającemu zarówno praktyki magiczne i system wierzeń pradawnego człowieka (ekspozycja etnograficzna), jak i przyrodę masywu (ekspozycja przyrodnicza oraz lapidarium). I jest tam o czym czytać oraz co oglądać (m.in. rzeźba słowiańskiego boga Światowita, posążki antropomorficzne związane z kultem płodności oraz informacje o florze i faunie), bo już kilkaset lat p.n.e. rozwijał się na tych ziemiach kult Słońca i Księżyca, a także związany z nimi kult płodności i życia. Wszystko więc jasne, dlaczego krajobraz Ślęży wzbogacony jest o tajemnicze posągi, które przypominają o pierwotnych związkach człowieka z przyrodą.

Po wizycie w muzeum udaliśmy się w kierunku szlaku. Tego dnia chcieliśmy zapoznać się z charakterem okolicy, dlatego postanowiliśmy okrążyć Ślężę i poddać się zimowemu urokowi niższych części masywu. Na drzewach powitały nas charakterystyczne oznaczenia szlaków archeologicznych odzwierciedlające sylwetkę kultowego ślężańskiego niedźwiedzia. Kupiona w muzeum mapa masywu podpowiedziała, że szlaki archeologiczne mogą być łącznikami pomiędzy poszczególnymi fragmentami szlaków turystycznych. Dlatego też przebieg trasy bez problemu wyznaczyliśmy sobie za pomocą interesujących nas punktów.

Na początek miejska, deszczowa atmosfera ustąpiła białej ścieżce. Tutaj w lesie puszysty śnieg mocno opatulał krawędzie pni i gałęzie po zawietrznej stronie. Białą plątaninę wszędzie rozmazywała siwa mgła, która przy okazji sięgała aż do niskich chmur zasłaniających całe niebo. No to będzie ciekawie – pomyśleliśmy na ten widok, gdzie prawie świata nie widać Ale cieszył nas nawet taki zamglony leśny trekking. Ważne, że powietrze świeże, rześko, na trasie punkty orientacyjne i oprócz przyrody, to żywej duszy wkoło.

Człap, człap, wczłapaliśmy się na Wieżycę (415 m n.p.m.) zwaną też Górą Kościuszki. Gęsta mgła spowijała zbocza oraz otoczony drzewami szczyt. Przy dobrej pogodzie okolicę oglądać można z czynnej w niedziele wieży widokowej. Ta kamienna budowla powstała w 1907 roku na cześć tzw. Żelaznego Kanclerza, czyli XIX-wiecznego kanclerza Niemieckiej Rzeszy Otto von Bismarcka, który za swoje polityczne osiągnięcia (m.in. zjednoczenie Niemiec) miał być upamiętniany poprzez wznoszenie baszt (na terenie Polski znajduje się jeszcze kilkanaście podobnych wież). Tamtego dnia masywna budowla niejasno wyłaniała się spod mgły i bardziej straszyła, niż pana Bismarcka unieśmiertelniała

Brodząc w śniegu zwiększaliśmy powoli naszą wysokość. Przewyższenie na upatrzonej trasie wynikające z różnicy poziomów duże nie było, ale do tego szliśmy też po niewielkich interwałach, których nasza mapa terenu nie eksponowała. Trakt Bolka, po którym się przemieszczaliśmy, wił się spokojnie między drzewami. Te zaś sporadycznie rozrzedzały korony, ale dawały jedynie złudne wrażenie zwiększonej przestrzeni, no bo siwa aura nie pozwalała przebić się na wskroś i dojrzeć równinnego horyzontu w dole. Minęliśmy cienką strugę Źródła Joanny, które według niektórych podań jest miejscem mocy. Podążając dalej odkryliśmy magię zamglonego lasu, gdzie długie pnie ustawione równolegle do siebie stworzyły wciągającą grę czarno-białych pionowych pasów.

Zaraz obok postanowiliśmy urządzić sobie krótki, ale treściwy postój. Dotarliśmy do tzw. Polany z Dębami (536 m n.p.m.), gdzie przy skrzyżowaniu ścieżek stoi drewniana wiata dla turystów. Zimno wszędzie, mroźno wszędzie, ale nie odmówiliśmy sobie posadzenia tyłków na ławce. Gołe paluchy bez rękawiczek szybko nabierały różu, ale wszystko to w imię rozlewania ciepłej herbaty z termosu oraz rozwijania drugiego śniadania.

Następnie należało przyspieszyć krążenie, więc żwawym krokiem zboczyliśmy na chwilę ze szlaku, żeby dotrzeć do zespołu przyrodniczo – krajobrazowego „Skalna”. Jak nazwa wskazuje, znajdują się tam wielkie bloki kamienne układające się w kanciaste głazowisko. I znów teren ten w śniegu wyglądał unikatowo, jak czarno-biały film ze starej kliszy. Co jeszcze ciekawe, według legendy Ślęża oraz Radunia (573 m n.p.m. inny szczyt masywu Ślęży) powstały w wyniku bitwy diabłów oraz aniołów na kamienie. Z tych zaś kamieni przypadkowo usypać się miały oba wzniesienia, więc może któraś z mijanych skał to właśnie taki piekielny albo niebiański odpad?

Dalszą trasę pokonaliśmy szlakiem Piotra Włosta, średniowiecznego, śląskiego możnowładcy, fundatora kościoła i klasztoru na Ślęży, którego własnością były tereny wokół góry. W drodze powrotnej jeszcze raz podeszliśmy na Wieżycę (415 m n.p.m.), z nadzieją, że kilka godzin później wieża widokowa będzie nieco lepiej widoczna. Liczyliśmy na jakiś nikły prześwit, czy opadnięcie mgły (bo przecież w samej Sobótce z rana było całkiem przejrzyście) na tej wysokości, ale nic takiego nie nastąpiło.

Z kolei na skraju lasu, tuż przy asfaltowej drodze natrafiliśmy jeszcze na figurę tzw. mnicha, którą widocznie całkowicie zignorowaliśmy rano Według podań ma ona być upamiętnieniem śmierci wędrującego zakonnika zaatakowanego przez wilka. Co więcej, ponoć przesuwa się ona każdego roku o ziarenko piasku w stronę Ślęży. Opowieść głosi, że kiedy dotrze na samą górę, nastąpi koniec świata. Zatem przybliżony już został znacznie ten moment, ponieważ obecne miejsce ekspozycji figura zawdzięcza przeniesieniu z bardziej oddalonego od szczytu miejsca.

Rozstaliśmy się z klocowatym mnichem i popędziliśmy do swojej kwatery, gdzie czekało suszenie butów oraz nogawek spodni i rękawiczek. Ale przede wszystkim – gorąca kąpiel, ciepłe jedzenie, herbata i wygodne łóżko do spania. A w zanadrzu o poranku kolejne wyjście na szlaki oraz bardziej sprzyjająca widokom prognoza pogody.

Dzień 2. SobótkaŚlężaSkalna PerćŚlężaWieżycaSobótka.

Dystans: około 15 kilometrów w obie strony

Czas przejścia: około 6 godzin (razem z dłuższymi przerwami na jedzenie i oglądanie okolicy).

Przewyższenie: około 500 metrów z Sobótki na Ślężę + około 200 metrów ze Skalnej Perci na Ślężę = ok. 700 metrów

Z rana wystartowaliśmy jak z procy, żeby tylko zdążyć zobaczyć czubek Ślęży w słońcu. Żeby wczłapać się na niego o takiej porze, kiedy powietrze jest przejrzyste, a nieboskłon nieskazitelny. O poranku tak właśnie było. Więc „przelecieliśmy” przez rynek w Sobótce, potem kilka wiraży między domami – i znaleźliśmy się na szlaku.

Spomiędzy łysych gałęzi przeświecało ciepłe, pełne słońce. Jeszcze kilkanaście godzin wstecz, kiedy kończyliśmy trekking po niższych partiach masywu, każde drzewo w okolicy otoczone było gęstą mgłą. Ślężański świat był siwy jak dym z komina, szczelnie nim opatulony oraz zupełnie nieprzejrzysty. Tymczasem nad głowami błękitne niebo i okolica od razu nabrała życia. Nie żeby doświadczenia dnia wcześniejszego były jakieś „gorsze„, bo przecież i wtedy radość na mordach się rysowała – a jakże. Tyle tylko, że okolica odsłoniła się w całej okazałości, więc możliwe było intensywniejsze jej poznawanie.

Początkowo ścieżka była „czarna”, a śnieg zalegał między drzewami. Minęliśmy ostatnie zabudowania, wchodząc do lasu. Minęliśmy białą kapliczkę, a śniegu jakby zaczęło przybywać. Już niebawem pokrywał całą widoczną powierzchnię ziemi, łącznie ze szlakiem. Zaczęliśmy w nim człapać, a powietrze wypełniło przyjemne skrzypienie. Od czasu do czasu skrzypieli też inni – w pobliżu dawało się słyszeć ludzi, którzy również tego dnia postanowili wejść na Ślężę.

Droga cały czas prowadziła przez las. Dotarliśmy do skrzyżowania szlaków czerwonego oraz żółtego, które od tego momentu biegły tą samą trasą. Tutaj ludzi trochę przybyło, a śnieg wydawał się bardziej udeptany niż jeszcze przed chwilą, nieco niżej. Ale tak, czy siak odczuwaliśmy różnicę w podchodzeniu – inny wysiłek należy włożyć w chodzenie po gruncie, inny w chodzenie po / w śniegu. Chociaż w środku cali wyrywaliśmy się do przodu, staraliśmy się iść powoli, żeby się zanadto nie spocić. Tym bardziej, że szum wiatru w koronach i wirujące w powietrzu płatki śniegu sugerowały niejaką hulankę powyżej drzew – czytaj: również na odkrytym szczycie Ślęży.

Minęliśmy kultową kamienną rzeźbę tzw. Pannę z Rybą oraz Niedźwiedzia. Monumentalne posągi zostały stworzone przez starożytnych Słowian i pełniły funkcje kultowe, o czym prawdopodobnie świadczą wyryte ukośne krzyże symbolizujące słońce. W czasach średniowiecznych zostały ponownie użyte przez zakonników działających w powstałym na Ślęży klasztorze. Tym razem jednak służyły jako kamienie graniczne terenów należących do zgromadzenia. Obecnie rzeźby ogrodzone są płotem oraz przykryte drewnianym stropem. Wg legendy oba posągi są następstwem przemiany w kamienie. Zarówno Panna z Rybą jak i Niedźwiedź zginęły we wzajemnej walce, kiedy służąca dostarczająca na Ślężę kosz z rybami bezmyślnie odmówiła oswojonemu niedźwiedziowi ustalonego przywileju niesienia kosza.

Dalej korony drzew stopniowo zaczęły się przerzedzać, a to oznaczało bliskość szczytu. Szlak lekko zakręcił, jeszcze kilka minut podejścia i wczłapaliśmy się na 717 m n.p.m, pokonując 500 metrów przewyższenia. Tak jest – masyw Ślęży, choć obiektywnie niewysoki, to wyrastając nad rolniczymi terenami mocno i wyraźnie wybija się ponad swoje otoczenie. Panorama okolicy okazała się rozległa. Co prawda nie oferowała widoku na górskie pasma (no, bo jakim cudem?), ale ładnie rozmazywała linię horyzontu odgradzającą niebieskie niebo od resztek zieleni na polach.

I wtedy zorientowaliśmy się, że tego błękitu to jest coraz mniej. Małe, białe chmury powoli zamieniały się w szarą mgiełkę zasnuwającą niebo. Nie chcieliśmy za bardzo rozgaszczać się na szczycie, żeby zbyt długo nie pozostawać bez ruchu. Tym bardziej, że dosięgał nas spodziewany na Ślęży wiatr. Zimny, mroźny, przenikliwy.

Rzuciliśmy okiem na ponad stuletni Dom Turysty im. Romana Zmorskiego (dawniej schronisko) prowadzony przez PTTK, a także na zadaszoną wiatę dla wędrowców oraz krzyż milenijny. Znajduje się tam również radiowo-telewizyjne centrum nadawcze, czyli 136-metrowa wieża o dużym zasięgu sygnału (prawie całe województwo dolnośląskie oraz fragmenty obszarów województw sąsiednich). Z kolei pod drzewem dostrzegliśmy kolejną wiekową rzeźbę niedźwiedzia, chociaż uwagę najbardziej przykuwał kościół górujący nad szczytem.

Zaintrygował nas ten kamienny budynek, a raczej jego wieża, która mogłaby być również dobrym punktem widokowym. Postanowiliśmy to sprawdzić. Schody były oblodzone, a na poręczach i w rynnach zwisały sople lodu. Trzeba było iść na sztywnych nogach, trzymając się lodowatego muru.

Historia kościoła zaczęła się w XII wieku za sprawą wspomnianego już Piotra Włosta, który oddał Ślężę wraz z ufundowaną zabudową zakonowi augustianów. W późniejszym czasie duchowni otrzymali także wyspę na Odrze i przenieśli swoją siedzibę do Wrocławia. Na Ślęży zaś wzniesiono zamek obronny, który trwał do XV wieku. Mury kościoła pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, które możemy oglądać i zwiedzać współcześnie, powstały na przełomie XVII i XVIII wieku z inicjatywy zakonników.

Losy świątyni były niepewne najpierw za sprawą pożaru, który nawiedził ją w XIX wieku, a potem ze względu na powolną dewastację w latach powojennych (po II wojnie światowej). W obu przypadkach udało się kościół zrewitalizować. W XVIII wieku augustianie ocalili szczyt od jeszcze jednego, tym razem jedynie potencjalnego pożaru, gdy nie wyrazili zgody na upodobnienie Ślęży do Wezuwiusza poprzez rozpalenie ogromnego ogniska. Pierwsza dekada XXI wieku przyniosła prace archeologiczne na temat starożytnych Słowian, które w podziemiach budowli prowadzili naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego. Ślady dawnych czasów świątyni wciąż są obecne we współcześnie funkcjonującym kościele. Zachował się bowiem fragment absydy pierwotnej budowli oraz fundamenty późniejszego zamku, które aktualnie można oglądać schodząc do podziemi.

Rzuciliśmy więc okiem na wnętrze kościoła oraz fragment ów wiekowej absydy i starych fundamentów. Opłata „co łaska” umożliwiła wejście po krętych schodach na taras widokowy otaczający wieżę. Był to oczywiście wyższy punkt niż sam szczyt Ślęży, dlatego należało spodziewać się jeszcze bardziej przejmującej wietrznej hulanki.

Nie zawiedliśmy się! Paluchy kostniały, gęby różowe, nosy zimne. Obeszliśmy cały ten taras dookoła i na każdym drążku balustrady mogliśmy patrzeć na piękną zimową „instalację” odzwierciedlającą dominujący kierunek wiatru. Były tam zatrzymane w bezruchu zakosy zlodowaciałego śniegu. Kruche i delikatne, a jednak trzymające się na silnym wietrze. Widokowo wzbogaciliśmy się o obserwację zimowego lasu widzianego z góry. Drzewa znajdujące się do tej pory na tym samym poziomie co my, pozostały w dole i pięknie prezentowały korony pokryte szadzią.

Póki co nie zapowiadało się na opady atmosferyczne. Godzina była jeszcze wczesna, dlatego zdecydowaliśmy pójść nieco dalej, szlakiem niebieskim, w kierunku tzw. Skalnej Perci. Im dalej od szczytu Ślęży, tym bardziej „dziko” – czyli jak dla nas – genialnie Zaczęliśmy schodzić stromo w dół po dużych głazach, a w zasadzie po grubej warstwie śniegu, który na nich leżał i przykrywał je niemal całkowicie. Tylko gdzieniegdzie wystawały kawałki nierównych kamieni, uwidaczniając to, po czym w gruncie rzeczy przemieszczaliśmy się.

A potem weszliśmy do baśni Gałęzie drzew pokryte białą pierzyną ciężko opadały tuż nad nasze głowy, zamykając przestrzeń, tworząc swojego rodzaju ciasny labirynt. Pod nogami skrzypiały zaspy śniegu. Wokół nie było nikogo innego, a każdy nasz ślad był pierwszym, jaki postawiono w przebiegu tej ścieżki. Człapaliśmy w super-gładkim śniegu przodując w wędrówce tą trasą, w tym akurat dniu.

Docierając do Skalnej Perci pohasaliśmy trochę po głazach, zza czubków drzew zobaczyliśmy czubek Ślęży i nawiewaliśmy z powrotem. Podczas zejścia nieco schłodziliśmy się, a wiatr ciągle latał gdzieś po galotach Zatrzymaliśmy się tylko na szybki posiłek i ciepłą herbatę. Wszystko na stojaka, w prześwicie między gałęziami, przez który dosięgał nas jakiś wątły promień słońca.

Podczas drogi powrotnej na Ślężę przystanęliśmy jeszcze na moment na nieczynnej wieży widokowej, żeby ponownie obejrzeć wspaniały, zimowy las. W tym czasie szare chmury zostały rozwiane i nad głowami ponownie pojawiło się błękitne niebo. Łapaliśmy okazję, włażąc jeszcze raz na punkt widokowy na kościele, a zaraz potem uciekaliśmy w dół. Zaczęło się od zjazdu na zadzie po schodach ale cała reszta przebiegała sprawnie.

Narzuciliśmy szybkie tempo, żeby nie spowalniać krążenia. Do tego popędzały nas ciągłe podmuchy wiatru w koronach, które strząsały płatki śniegu wirujące w powietrzu. Ładna pogoda zachęciła nas do ponownego odwiedzenia Wieżycy (415 m n.p.m.), która dnia poprzedniego cała osnuta była mgłą. Wieża Bismarcka nie została zatem „odkryta” w całości, więc zaplanowaliśmy „odkryć” ją na nowo Tak też się stało – gdy zbliżaliśmy się do szczytu podejścia, zza gołych drzew wyłonił się w całości bismarckowy monument.

Stąd niedaleko już było do miasta. Ostatni fragment trasy pokrywał się z początkiem trasy wczorajszej. Ale mieliśmy wrażenie, jakbyśmy szli tędy po raz pierwszy, ponieważ obecnie las był bardziej przejrzysty, a w pewnym momencie zza krzaków wyłonił się nawet widok na Sobótkę. Jeszcze kawałek i dotarliśmy do asfaltu, z którego do miasta pozostał frazeologiczny rzut beretem.

I znów „przelecieliśmy” przez rynek, żeby już pić ciepłą herbatę, zagrzać owianą mordę i wysuszyć mokre nogawki. A potem spakować klamoty do bagażnika samochodu i odjechać w stronę domu, patrząc jeszcze po drodze, jak masyw Ślęży wybrzusza się z rolniczego krajobrazu przy drodze.

Informacje praktyczne

TEREN: kamienie i śnieg. Masyw Ślęży zimą nie wymagał specjalnych przygotowań, umiejętności, ani doświadczenia. Nie ma tam stromych podejść ani zejść, brak ekspozycji. Tym samym szlak na Ślężę jako pierwszy zimowy trekking w górach okazał się być dla nas odpowiedni – dał nam doświadczenie podchodzenia oraz schodzenia po śniegu i funkcjonowania w zimnie poniżej zera (odczuwanie ciepła / zimna, regulacja ciepłoty ciała, planowanie posiłku na trasie itp.). A dokładnie o to tamtym razem nam chodziło.

EKWIPUNEK: duży termos gorącej herbaty, zapas jedzenia, nieprzemakalne buty z głębokim bieżnikiem, kurtka / softshell chroniący od wiatru, ciepły komin, rękawiczki i czapka. Dobrze jest mieć również kaptur jako dodatkową osłonę od wiatru. Najlepiej sprawdzi się ubranie złożone z kilku warstw.

ZAKWATEROWANIE: w Sobótce można znaleźć nocleg (kwatera prywatna, spa, hotel) oraz sklepy.

MUZEUM ŚLĘŻAŃSKIE IMIENIA STANISŁAWA DUNAJEWSKIEGO: prezentuje ekspozycję etnograficzną, przyrodniczą oraz lapidarium i czasowe galerie współczesnych twórców. Jest czynne w wybrane dni tygodnia, a aktualny status można sprawdzić na stronie internetowej: http://muzeum.sobotka.pl/.

BILETY: wstęp na punkt widokowy na wieży kościoła na Ślęży jest płatny i wynosi „co łaska” (informacja z 2016 roku).

SZLAKI: na Ślężę można dotrzeć z Sobótki (szlak żółty, czerwony oraz niebieski), z Przełęczy Tąpadła (szlak żółty oraz niebieski), z Sulistrowiczek (szlak czerwony) lub z Przełęczy Sulistrowickiej (szlak niebieski). W Sobótce oraz na Przełęczy Tąpadła znajdują się parkingi dla samochodów.

MAPA: można kupić na miejscu w siedzibie muzeum. Przebieg szlaków w internecie: mapa-turystyczna.pl

W Duecie po Świecie

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...