Okładka

Małołączniak przez Przysłop Miętusi – w taki sposób zamierzaliśmy rozpocząć tatrzańskie lato.

Po zaskakująco krótkiej dyskusji, zdecydowaliśmy się tym razem na Czerwone Wierchy. Miało być na tyle krótko, żebyśmy gdzieś na szlaku nie padli, ale na tyle zajmująco, żeby w ogóle opłacało się nam tłuc te 4 godziny samochodem. W końcu miała być to pierwsza tegoroczna wycieczka w Tatry i nie chcieliśmy przeszarżować. Sam masyw znaliśmy już z pewnej jesiennej wycieczki, dlatego chcieliśmy postawić na nowości. W planach mieliśmy więc wyjście na Małołączniak przez Przysłop Miętusi, a następnie zejście do doliny Kościeliskiej.

Odbijamy na czarny szlak

Samochód zostawiliśmy w Kirach, a wszystko po to, by wędrówka utworzyła ciekawą pętlę. Początkowo ruszyliśmy szlakiem prowadzącym przez Dolinę Kościeliską, a następnie wybraliśmy szlak czarny - Ścieżką nad Reglami. Tym sposobem chcieliśmy dotrzeć na Przysłop Miętusi i dalej na Małołączniak.

Pogoda dopisuje

Czarny szlak oznaczony jest przyzwoicie, a w dodatku ścieżka jest szeroka i wyraźna, więc nie sposób się zgubić. Do plusów zaliczyć można na pewno to, że zaskakująco sporo widać, jak na szlak poprowadzony na tak mizernej wysokości. Nie są to oczywiście panoramy na miarę największych szczytów, ale z każdym kolejnym krokiem, w polu widzenia pojawia się coś nowego, a Kominiarski Wierch coraz mocniej przyciąga wzrok. Najciekawszym chyba jednak punktem na tym krótkim fragmencie szlaku jest Zawiesista Turnia. W drodze na Przysłop Miętusi, wznosi się dumnie po naszej lewej stronie i mimo niewielkiej wysokości, prezentuje się naprawdę okazale.

Chwilowo znikamy w lesie

Po dojściu na Przysłop Miętusi, niebieski szlak chwilowo znika w lesie i prowadzi raczej płaskim terenem. Im bliżej jednak Kobylarzowego Żlebu, tym mocniej trzeba się napocić zdobywając wysokość.

Coraz wyżej i coraz ładniej

Kiedy dotarliśmy pod Kobylarzowy Żleb, już mniej więcej wiedzieliśmy, którędy dostaniemy się na górę. Szlak prowadzić nas miał wyjątkowo malowniczym terenem, którego chyba próżno szukać w Tatrach Zachodnich. No, a już na pewno po polskiej stronie. Wkroczyliśmy na głazy wyznaczające ścieżkę, po czym mozolnie i powoli zaczęliśmy się piąć do góry.

Mimo sporej ilości materiału skalnego idzie się bardzo wygodnie

Niektórych ucieszy pewnie fakt, że ten niebieski szlak na Małołączniak jest zdecydowanie mniej popularnym wariantem dostania się na Czerwone Wierchy, niż choćby ten przez Dolinę Kondracką. Spotkaliśmy w tym czasie naprawdę nieliczne osoby i po części odpowiada za to pewnie nasza późna pora wyjścia na szlak, ale też jeden, szczególny fragment drogi. Strzelam, że chodzi o łańcuchy w Kobylarzowym Żlebie, które mogą pewnie pełnić funkcję odstraszacza, bo sama droga na szczyt jest naprawdę ciekawa.

Pora na łańcuchy

Kiedy uporaliśmy się z łańcuchami w Kobylarzowym Żlebie, które przy dobrej pogodzie nie są specjalnie problematyczne, przypuszczaliśmy już, że nic nas w drodze na Małołączniak nie zatrzyma. Gdybyśmy tylko wiedzieli wtedy, jak bardzo to jeszcze daleko… Otóż szlak zmienił swoje oblicze, a wszechobecne rumowiska skalne zamieniły się w przyjemną dla oka zieleń. Ciągle było stromo, toteż ścieżka zakosami prowadziła do góry, by ostatecznie wyprowadzić nas na Czerwony Grzbiet.

Jeszcze trochę, a potem jeszcze trochę

Po wyjściu ze żlebu trzeba ciągle pokonać jeszcze jakieś 250 metrów przewyższeń, co nie jest dużą wartością, ale potrafi „dobić”, kiedy z nadzieją wypatrujemy wierzchołka. No ale innej rady nie ma – trzeba iść, chociaż po drodze kolejne spiętrzenia oszukują człowieka, robiąc mu złudną nadzieję.

Nie mogło zabraknąć fotki szczytowej

W mojej prywatnej opinii, to właśnie z Małołaczniaka rozpościera się najładniejsza panorama w masywie Czerwonych Wierchów. Doskonale widać Tatry Wysokie, a jeśli macie już trochę obycia z tym pasmem, to bez trudu rozpoznacie m.in. Granaty, Świnicę, Mięgusze, czy Rysy, ale też odsunięty nieco na bok Krywań. Widać też położoną nieco niżej Kopę Kondracką.

Widok z Krzesanicy na Krywań

Pierwszą część trasy uznaliśmy jednogłośnie za niezwykle atrakcyjną, a co ucieszyło nas jeszcze bardziej, zdecydowaną większość przewyższeń mieliśmy już za sobą. Pożegnaliśmy Małołączniak i ruszyliśmy w kierunku Krzesanicy, gdzie co prawda jest trochę pod górkę, ale szybko uwinęliśmy się z kłopotem. Na szczycie przywitał nas widok niezliczonych, kamiennych kopczyków, a my zaczęliśmy krążyć w pobliżu północnego, pionowego urwiska.

Ściana Krzesanicy

Drugą część wycieczki zamierzaliśmy przejść na całkowitym luzie, dlatego powoli, uważnie się rozglądając, maszerowaliśmy w stronę Ciemniaka. Jeżeli traficie na dobrą pogodę, to z Czerwonych Wierchów zobaczycie także Niżne Tatry, no i pozostałe, odległe szczyty Tatr Zachodnich. Szlak prowadzi przez dłuższy czas powyżej 2000 metrów, co sprawia, że naprawdę warto się tu wybrać. Nas czekały tymczasem kolejne nowości, bo zamierzaliśmy się bliżej zapoznać z zielonym szlakiem prowadzącym przez Dolinę Tomanową na Halę Ornak.

Zielony szlak z Ciemniaka wygląda świetnie

Z ulgą przyjęliśmy fakt znalezienia się w Dolinie Tomanowej. Wreszcie, między drzewami, zrobiło się chłodniej, bo do tej pory bliskość nagrzanych skał działała dodatkowo jak piekarnik. Darek nawet wykorzystał obecność strumienia, żeby trochę się schłodzić i tak w świetnych nastrojach zmierzaliśmy już w kierunku Hali Ornak.

Tęsknym wzrokiem patrzymy na Błyszcza i Bystrą

To, co rzuca się w oczy, to przede wszystkim Błyszcz, którego dalej nie uważam za żaden szczyt, no i Bystra. Z tej perspektywy wyglądają wyjątkowo imponująco, ale też zdają się być strasznie odległe. Byliśmy tam już w tamtym roku, więc towarzyszyły nam teraz ciekawe uczucia. Chyba zawsze w takich chwilach przypominamy sobie przebieg trasy, panoramy ze szczytu i nawet sam fakt, że tam weszliśmy.

W Dolinie Kościeliskiej

Trasa, którą przeszliśmy, liczyła lekko ponad 21 kilometrów i zajęła nam około 9 godzin, wliczając w to już przerwy. Tych sobie wcale nie żałowaliśmy, a i tempa też jakoś mocno nie podkręcaliśmy. Pokonaliśmy w tym czasie około 1540 metrów przewyższeń, co jest całkiem fajną wartością, zwłaszcza biorąc po uwagę, że był to nasz pierwszy, tatrzański wyjazd w tym roku. Szlak w tym wariancie jest niesamowicie wręcz różnorodny. No bo najpierw zaczyna się standardowo i wkraczamy w dolinę, pokonujemy piętro reglowe, nikniemy na chwilę w lesie, by następnie przez Kobylarzowy Żleb dostać się na Małołączniak. Potem zaliczamy efektowny spacer Czerwonymi Wierchami, a i samo zejście zielonym szlakiem do Doliny Tomanowej pełne jest uroku. Wisienką, lub truskawką jeśli ktoś woli, na torcie jest fakt, że Dolina Kościeliska też może się podobać i wcale nie dobija po całym dniu na szlaku.

Powrót Doliną o zachodzie
Tagi: 
Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...