Choroba bieszczadzka. Może dopaść każdego i o każdej porze roku, szczególnie groźna dla zapalonych włóczykijów i górołazów. Im dłuższa terapia, tym skuteczniejsza, choć nie zapobiega, niestety, nawrotom choroby. Tym razem testujemy czterodniową zimową terapię. Połonina Wetlińska, Tarnica-Halicz-Rozsypaniec, Tworylne, Krywe i źródła Sanu – czujecie tęsknotę w sercu? To znak, że niechybnie zaraza Was nie ominęła. Podobnie jak nas. Zapraszamy w zimowe Bieszczady!

Dzień 1. Połonina Wetlińska

Połonina Wetlińska – najrozleglejsza połonina w Bieszczadach – jest piękna o każdej porze roku. Jesienią romantyczna, latem przyjazna dla wszystkich, zimą nabiera surowego charakteru. Przy dobrych warunkach pogodowych wycieczka nie będzie trudna, trzeba jednak pamiętać, że to, co latem jest przyjemnym spacerem, w warunkach zimowych wymaga dużo wysiłku i może zmienić się w poważną wyprawę górską. Przy mgle i leżącym śniegu łatwo o pobłądzenia. Wiatr – tak często tu wiejący – w ujemnych temperaturach przeszywa do szpiku kości – mieliśmy dziś całkiem niezłą tego próbkę. Przy pięknej pogodzie zimowe widoki z Wetlińskiej są jednak niezapomniane. Jeśli zawędrujemy na Przełęcz Orłowicza, warto jeszcze wybrać się na nieodległy Smerek – to fantastyczny punkt widokowy.

Jeśli zależy Wam na szybkim i wygodnym dostaniu się na Połoninę Wetlińską, lepiej wybrać drogę z Przełęczy Wyżnej – szlak stamtąd jest zdecydowanie bardziej uczęszczany i lepiej przetarty. My tym razem wybieramy czerwono znakowaną ścieżkę z Brzegów Górnych.

Połonina Wetlińska z Brzegów Górnych

Szlak z Brzegów jest rzadziej wybieranym dojściem na połoninę niż ten z Przełęczy Wyżnej, ale nie znaczy to, że nie jest wykorzystywany w ogóle. Widać wyraźne ślady skiturowców. W ciągu ostatnich dni przed nami szło też tędy kilka osób. Ścieżka jest dość wygodnie i równomiernie nachylona, więc sprawnie zdobywa się wysokość. Przez większość czasu towarzyszą nam piękne widoki na Caryńską.

Ruszamy z Brzegów Górnych.
Wokół przepiękna zimowa sceneria.
Za nami wyłania się piękna Połonina Caryńska.
Chwilami podejście przez buczynę jest całkiem strome.

Podczas podejścia raz tylko mamy problemy orientacyjne – nasz dzisiejszy szlak jest, widać, chyba częściej wybierany przez skitourowców niż turystów pieszych – ślady zjazdów są momentami znacznie lepiej widoczne niż wydeptana ścieżka. Jak łatwo się domyślić, staje się w końcu to, co stać się musiało – idziemy esem-floresem narciarzy, a zwykły szlak gdzieś się gubi. Na szczęście dołączamy do znakowanej ścieżki jeszcze przed skałkami podszczytowymi. No, przez chwilę jest może mniej wygodnie, ale przyjemność wędrowania w dziewiczym śniegu przysłania wszystkie niedogodności.

Czujemy się jak w bajce.
Dostojna Caryńska znowu nas śledzi.
Ostatnie metry stromszego podejścia.

Nasza wycieczka miała dotąd charakter czysto rekreacyjny. Wszystko zmienia się, gdy tylko wychodzimy poza górną granicę lasu. Dołącza do nas nasz nieodłączny towarzysz dzisiejszej wycieczki. Wiatr. Właściwie powinniśmy powiedzieć „wicher” – porywy są momentami tak silne, że trudno nam utrzymać się w pozycji pionowej. Mimo rękawiczek grabieją ręce, zimno wciska się w każdą szczelinę. Porywy wiatru były zdecydowanie największym utrudnieniem dzisiejszej wycieczki – ale z drugiej strony dzięki nim wędrówka była dla nas takim prawdziwym doświadczeniem surowej przyrody – no a w końcu dla takich prawdziwych przeżyć też idzie się w góry, prawda?

Grzbiet osiągamy między malowniczo położonymi skałkami.
Jeszcze nie wiemy, jak zaraz będzie wiało.
Wiatr na razie jeszcze nam nie przeszkadza.
Krajobraz przed nami staje się księżycowy.

Połonina Wetlińska zimą

Po dojściu do „Chatki Puchatka” przed nami otwierają się nie – jak wiosną – trawiaste przestrzenie, lecz iście księżycowy krajobraz. Wokół śnieg dziwacznie urzeźbiony przez wszechobecny wiatr. Od 2015 r., kiedy Chatkę przejął od PTTK Bieszczadzki Park Narodowy – obiekt zmienił klasyfikację ze schroniska na schron turystyczny. Obecnie nie można już liczyć tu na posiłek, ale można wejść, nieco się ogrzać, przenocować w spartańskich warunkach.

Chatka Puchatka przycopnęła pod samą kulminacją Hasiakowej Skały (1232 m)
Tu nareszcie się rozgrzejemy!
Chatka Puchatka jest dzisiaj polukrowana.
Ostatnie spojrzenie na schron BdPN i ruszamy dalej.

Jemy kanapki, popijamy herbatą z termosu i ruszamy dalej w kierunku Przełęczy Orłowicza.

Ścieżka biegnąca Połoniną Wetlińską jest długa – ma ok. 8 km długości. Gdyby nie wiatr-siłacz, dzisiejsza wycieczka byłaby samą przyjemnością. Po prawej zostawiamy Roh, bo szlak prowadzi przez kulminację Osadzkiego Wierchu. Za nami pięknie widać Caryńską. W oddali wyłaniają się Rawki. Z boku pyszni się Hnatowe Berdo, przed nami dumnie wyrasta Smerek. A to wszystko w pięknej zimowej scenerii… R. nie może się rozstać z aparatem – wieczorem okazuje się, że zrobiliśmy ponad 300 zdjęć – każdy krok nas zachwycał!

Główne kulminacje Połoniny Wetlińskiej, Osadzki Wierch i Roh, przed nami.
Teraz przed nami Hnatowe Berdo (po lewej) i Smerek.
Smerek widać jak z lotu ptaka.
A kuku!
Grzbiet Hnatowego Berda wygląda bardzo dostojnie.
Smerek powoli się do nas przybliża.
Chmury dzisiaj często ubarwiają nasze widoki.
Kulminacje Wetlińskiej, od lewej - Roh, Osadzki Wierch i Hnatowe Berdo.
Kulminacje Wetlińskiej, od lewej - Roh, Osadzki Wierch i Hnatowe Berdo.
Przez chwilę szlak prowadzi zalesionym garbem.
Smerek znowu zaczyna nas mamić swoim urokiem.

Po ok. półtorej godziny marszu stawiamy się na Przełęczy Orłowicza (1078 m n.p.m.). Oj, odpoczęłoby się chwilę, ale jak to zrobić w takich warunkach? Schodzimy kilkanaście metrów poniżej grzbietu i przysiadamy za oszadzionym karłowatym świerkiem. Do siadania w zimie od lat świetnie sprawdza się nam płachta izolacyjna na szybę samochodową – znacznie mniejsza niż karimata. Wieje trochę mniej, jednak nie na tyle, by postój sprawiał przyjemność.

Wejście na Smerek

Z przełęczy żółtym szlakiem chcemy wrócić do Wetliny. Jest jednak tak pięknie, że postanowiliśmy nieco przedłużyć wycieczkę i zrobić szybki wypad na Smerek (1222 m n.p.m.). To jeden z najpiękniejszych bieszczadzkich szczytów, a przy tym fantastyczny punkt widokowy. 20 min w jedną stronę, chwila na szczycie, 15 min w drugą – i jesteśmy z powrotem.

Ze zboczy Smereka widać nie tylko Połoninę Wetlińśką, ale też Rawki.
Smerek stanowi piękne wykończenie pasma połonin.
Stalowy krzyż upamiętnia śmierć turysty porażonego prądem w 1978 r.
Obniżające się słońce wyostrza rysy Połoninie Wetlińskiej.
W kilkanaście minut schodzimy z powrotem na Przełęcz Orłowicza.

Z Przełęczy Orłowicza do Wetliny

Żółty szlak sprowadzający z Przełęczy Orłowicza do Wetliny jest wygodny i bardzo dobrze przedeptany. Jak tylko opuszczamy rejon grzbietowy, przestaje wiać. Co za miła odmiana! Po 15 minutach od przełęczy znajduje się bardzo porządna wiata – świetne miejsce na odpoczynek. I my zatrzymujemy się tu na chwilę, dopijamy herbatę (jest już, niestety tylko letnia – zapomnieliśmy wziąć nakrętki od naszych najlepszych termosów i musimy zadowalać się takimi, które ciepło zamiast zatrzymywać w sobie, oddają na zewnątrz…). Do Wetliny schodzimy znaczniej szybciej niż przewidują to informacje na mapach. Po godzinie (z odpoczynkiem) jesteśmy na dole. Ale mieliśmy piękny spacer!

Zaraz przestanie wiać - hurra!
Iść, ciągle iść, w stronę słońca...
Buczyna pokryła się bajkową szadzią.
Żółty szlak sprowadza nas do Wetliny przez rozległe pola.

Dzień 2. Hulskie, Krywe i Tworylne – spacer do serca zapomnianych Bieszczadów

Niegdyś kwitnące życiem, liczące po kilkuset mieszkańców wsie. Dzisiaj odludne i zapomniane, skłaniające do zadumy nad ludzkim losem. Aby odkryć ich tajemnice, nie wystarczy podjechać samochodem i wyskoczyć „na zdjęcie”. Trzeba przemaszerować kilkanaście kilometrów, z dala od wszelkiej cywilizacji. Zimą łatwiej odnaleźć zarastające ruiny, chociaż w innych porach roku zapewne widoki są ładniejsze. Kto chce odszukać prawdziwego ducha tych ziem, koniecznie musi zajrzeć w ten jeden z dzikszych zakątków Bieszczadów. Całej trasy ze względu na długość i problemy orientacyjne nie polecamy na spacer z dziećmi, ale dla tych nieco starszych można zaproponować odwiedzenie samego Krywego z przejściem łącznie kilkukilometrowej pętli, którą tworzą dwie ścieżki historyczno-przyrodnicze (znakowane odpowiednio kolorem czerwonym i niebieskim).

O wyprawie do Tworylnego marzyliśmy już od naszego ostatniego wiosennego pobytu w Bieszczadach. Takie miejsca przypominają, że Bieszczady nie są tylko kategorią turystyczną, ale też – a może przede wszystkim – historyczno-kulturową. Bez odwiedzenia dawnych wyludnionych wsi trudno jest tak naprawdę poznać te góry.

Szukając opisu dojścia do Tworylnego, znaleźliśmy wiele wyczerpujących informacji na fantastycznej stronie www.twojebieszczady.net. Znajdziemy tu i część przewodnikową, i bogate opisy poszczególnych dawnych bieszczadzkich wsi. Bardzo dziękujemy autorom portalu! Dzięki Wam zajrzeliśmy także do Hulskiego i Krywego! Trasa naszego spaceru jest też dobrze opisana w przewodniku „Bieszczady z plecakiem” wydawnictwa Bezdroża.

Hulskie

Planujemy rozpocząć wycieczkę od strony Zatwarnicy. Na mapie droga jest zamknięta zaraz za kościołem, tymczasem okazuje się, że w realu zakazu wjazdu nie ma, a liczne ślady opon wiodą w górę – jedziemy więc dalej! Po trzech kilometrach docieramy na teren dawnej wsi Hulskie. Przystajemy, żeby zobaczyć pozostałości cmentarza i cerkwi z dzwonnicą.

Zarówno teren cmentarza, jak i cerkwisko są ogromnie zaniedbane. Można wręcz odnieść wrażenie, że komuś zależy na tym, aby te zabytki nie przetrwały próby czasu. Na cmentarzu nie ocalał w całości żaden krzyż, a z dzwonnicy i cerkwi pozostały resztki murów. Poukładane na sobie prawie bez zaprawy, sprawiają wrażenie, jakby miały za chwilę się rozpaść. Brak jakiejkolwiek tablicy informacyjnej, zabezpieczenia przed dalszymi uszkodzeniami…

Hulskie. Zaczynamy naszą podróż po zapomnianych wsiach.
Ruiny cerkwi pw. św. Parasekwii
Świątynia została zbudowana w 1820 r., obecnie zostały z niej tylko niszczejące ruiny.
Ruiny przypominają obecnie kamienie poukładane jeden na drugim, oby nie zniszczały zupełnie
Do cerkwi przylega dawny cmentarz.

Już po powrocie z wycieczki, zaintrygowani tym stanem rzeczy, doczytaliśmy, że w okolicy miało miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Ktoś niszczył tworzone ścieżki turystyczne, tablice informacyjne, były nawet podpalenia. Nigdy nie znajdowano sprawców. Można się tylko domyślać, komu mogło na tym zależeć – okolicznym mieszkańcom? A może myśliwym, bo w okolicy zwierzyny jest rzeczywiście dużo? Szybko opuszczamy Hulskie, bo czujemy się tu trochę jak intruzi.

Krywe

Jedziemy kolejne dwa kilometry i parkujemy na prowizorycznym parkingu przy odgałęzieniu drogi do Krywego. Dalej i tak obowiązuje zakaz wjazdu, a droga jest tak rozjeżdżona, że przejechać nią mogą chyba tylko prawdziwe terenówki albo traktory. Kilkaset metrów dalej na środku drogi widzimy jakąś dziwną przeszkodę. Okazuje się, że to pozostawiona stara przyczepka z drewnem opałowym. Chyba utknęła tu przy gorszych warunkach drogowych.

Po chwili przed nami odsłania się piękny widok na dolinę u stóp wzgórza Ryli, którą zajmowała przed wojną wieś Krywe. Nasza droga wiedzie przez wzgórze, z którego podziwiamy zarówno krajobraz po dawnej wsi, z górującymi nad nim ruinami cerkwi, jak i stoki Otrytu, Dwernika czy ginące dzisiaj w złowrogich chmurach połoniny.

Z Hulskiego do Krywego. Przed nami wzniesienie Ryli (622 m n.p.m.)
Na drodze niespodzianka - dojechać do Krywego nie zawsze się daje...
Widok z Rylego na tereny dawnej wsi Krywe. Pośrodku wzgórze z ruinami cerkwi.
Na terenie dawnej wsi jest obecnie zamieszkały tylko jeden dom.
Cerkiew została zbudowana w 1842 r.

Schodzimy do doliny w dolnej części dawnej wsi. Zatrzymujemy się tu na herbatkę w przydrożnym rowie. Po chwili ruszamy dalej, po drodze mijając pozostałości dawnych budynków dworskich w Krywem. Dotąd towarzyszyły nam czerwone znaki ścieżki turystycznej. Dalej idziemy już po prostu leśną drogą, albo raczej tym, co z niej zostało. W zimie nie ma jednak problemu ze znalezieniem dróżki, w lecie pewnie często trzeba w tym miejscu przedzierać się przez bujną roślinność. Dodatkowo ślady ścinki drewna wskazują, że najdalej kilka dni temu leśnicy powycinali i usunęli zagradzające drogę przewrócone drzewa i gałęzie, więc mamy dziś komfortowe przejście.

Schodzimy na teren dawnej wsi.
Z Krywego wiodła kiedyś droga do Tworylczyka i Tworylnego
Mijamy pozostałości po dawnym dworze w Krywem

Tworylne

Idziemy początkowo wzdłuż Sanu, potem ścieżka to wznosi się, to opada. Musimy przejść przez dwa niewielkie potoczki. Trzeci, większy, o mało nas nie zatrzymał! Lód przy dodatniej temperaturze okazał się niebezpieczny, ale udało się przejść (nie bez emocji!) po zaśnieżonej kłodzie. Jeszcze tylko ostatnie podejście na przełączkę Dił i wychodzimy na łąki położone ponad dawnym Tworylnem. Widok jest rzeczywiście niezwykły.

Kładek brak, przejście potoczków ułatwiają kamienie
Droga zbliża się do Sanu
Do końca lat 90. istniał most na Sanie w Krywem, teraz nie można się tu dostać zza rzeki
Droga wiedzie w kierunku dawnego przysiółka Tworylczyk
Potok Tworylczyk. I duży problem - jak go przejść
Ćwiecznie równowagi na śliskiej kłodzie przyprawia o szybsze bicie serca
Droga do nieba. Zaraz osiągniemy wzgórze Dił
...i otworzy się przed nami piękny widok na dolinę Tworylnego

Oglądamy pozostałości dwóch cmentarzy. Dalej droga biegnie dawną Aleją Dworską, po której pozostały rzędy starych, regularnie posadzonych drzew. Znajdujemy schodki do niemieckiej strażnicy z czasów II wojny światowej, a potem zbaczamy na prawo do stosunkowo dobrze zachowanej dzwonnicy parawanowej. Obok stała kiedyś drewniana cerkiew z 1876 r.

Wchodząc do Tworylnego od strony Krywego, najpierw zobaczymy dawny cmentarz
Pozostałości cmentarza chyba każdego skłonią do zadumy
W Tworylnem właściwie są dwa cmentarza - jeden po jednej, a drugi - po drugiej stronie drogi.
Mijamy ruiny dawnej strażnicy niemieckiej
Najlepiej zachowany zabytek Tworylnego - pozostałości dzwonnicy parawanowej
Na cerkwisku zachowały się fragmenty podmurówki dawnej cerkwi
Dawna aleja dworska
Majestatyczne stare drzewa znaczą przebieg dawnej drogi do dworu

Dalszą drogę zagradzają nam zarośnięte rozlewiska z wielką tamą zbudowaną przez bobry. Na środku rozlewiska żeremie, wystające niemal dwa metry ponad lustro wody – kolos! Wszystko pięknie, ale jak tu przejść na drugą stronę – do pozostałości dawnych zabudowań dworskich? Próbujemy przejść po bobrowej tamie, ale mróz już odpuścił i miejscami jest tak grząsko, że całe buty toną w błocie. Odpuszczamy… Jest już 14:30. Pora na chwilę odpoczynku i trzeba myśleć o powrocie – za dobrą godzinę zacznie się robić ciemno.

Po lewej stronie drogi uwagę zwracają gigantyczne żeremia
Przez rozlewisko trudno przejść suchą stopą
Lód, niestety, za cienki, żeby po nim chodzić...

Siedzimy, siedzmy, i głowimy się, jak by tu obejść mokradła. W końcu wpadamy na pomysł, żeby spróbować obejść rozlewisko od południa. Robimy porządny użytek z nóg i… udało się! Pozostałości obory i stodoły dworskiej są imponujące, a i widok na teren Tworylnego od tej strony zacny. Cieszymy się, że aż tutaj doszliśmy! Teraz już naprawdę musimy wracać – powrót przez wyludnione wsie w zupełnej ciemności jakoś nam się nie uśmiecha.

Udało się obejść dookoła i są! Ruiny stajni dworskiej w Tworylnem.
Tuż obok znajdziemy pozostałości stodoły dworskiej.
Po dawnej świetności majątku nie pozostał nawet ślad.
Wracamy. Ostatni rzut oka na aleję dworską.

Krywe – ruiny cerkwi pw. św. Paraskewii

Do Krywego idzie nam się całkiem sprawnie (nieco ponad godzinę). Tu zgodnie z wcześniejszym planem postanawiamy nieco zmienić marszrutę.

Przy ruinach zabudowań dworskich skręcamy w prawo za niebieskimi znakami kolejnej ścieżki turystycznej. W zapadającym powoli zmroku prowadzi nas ona grzbietem prosto na szczyt wzgórza Diłok. Znajdziemy tu dawny cmentarz i najlepiej zachowane ruiny cerkwi w Bieszczadach. Trudno też nie zatrzymać się na chwilę zadumy przy jedynym współczesnym grobie. Antonina Majsterek, zmarła ponad dwa lata temu gospodyni jedynego gospodarstwa agroturystycznego w Krywem, pozostała tu na zawsze…

Mury cerkwi pw. św. Paraskewii i sąsiadującej z nią dzwonnicy są naprawdę dobrze zachowane. Doskonale widać dawny układ świątyni, zawieruchę dziejową przetrwały też resztki posadzki. Przez wybite okna do środka wtarga coraz gęstszy mrok, a nam ciarki przechodzą po plecach….

I znów w Krywem. Tym razem przechodzimy obok ruin cerkwi św. Parasekwii
To najlepiej zachowane ruiny cerkwi w Bieszczadach
Układ cerkwi zachował się doskonale.
Widać też pozostałości terakotowej posadzki

Czas nas goni i musimy opuścić to niezwykłe miejsce, bo robi się już naprawdę ciemno. Przed nami jeszcze „tylko” podejście na stok Ryli i już będziemy prawie przy samochodzie. Okazuje się, że pokonanie tych ostatnich ponad stu metrów różnicy wzniesień po całym dniu wędrówki idzie nam jakoś wyjątkowo opornie. Mamy w końcu w nogach już 15 kilometrów, a ostatnio odpoczywaliśmy ponad dwie godziny temu. Usprawiedliwia nas fakt, że to dzisiaj największe podejście na naszej trasie;). Do samochodu docieramy już w zupełnych ciemnościach.

Wspaniała trasa, należąca do żelaznego repertuaru bieszczadzkich włóczykijów, skłania do zadumy i na długo zapada w pamięć. Dla wszystkich prawdziwych miłośników Bieszczadów.

Dzień 3. Klasyczna pętla z Wołosatego przez Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec

Przepiękna widokowa trasa zapoznająca z masywem Tarnicy, jedna z żelaznych wypraw bieszczadzkiego turysty. Długa wędrówka partiami szczytowymi z szerokimi, panoramicznymi widokami o prawdziwie bieszczadzkim oddechu. W zimie poważna całodzienna wyprawa górska, do odbycia tylko w odpowiednich warunkach śniegowych (w Bieszczadach lawiny zdarzają się rzadko, ale jednak się zdarzają, m.in. w masywie Rawek i Tarnicy właśnie), z odpowiednim ekwipunkiem i przy dobrej widoczności – przy mgle łatwo o pobłądzenia.

Na Tarnicę chcieliśmy wejść rodzinnie w maju tego roku, wtedy jednak Sebuś rozchorował się na anginę, a szczyt zdobył sam Tymek, wędrując z naszymi przyjaciółmi (relacja z pięknych wiosennych bieszczadzkich wędrówek tutaj). Dziś po raz kolejny mamy okazję wybrać się na królową Bieszczadów, tym razem tylko we dwoje. Pogoda piękna, niewielka pokrywa śnieżna – warunki wymarzone. Hurra, idziemy!

Wołosate-Tarnica

Samochód zostawiamy na parkingu w Wołosatem ok 500 m poniżej wyjścia szlaku. Po chwili marszu asfaltem czerwone znaki skręcają w lewo. Trudno się pomylić, bo nasz cel widoczny jest jak na dłoni – Tarnica dumnie wygląda zza drzew. Zaczynamy niezwykle przyjemną wędrówkę ośnieżonymi rozległymi łąkami. Nachylenie jest na razie niewielkie, endorfiny buzują. Warto czekać na takie dni!

Pierwszy cel już widać przed nami.
Nawet w lesie towarzyszy nam piękne słońce.

Po chwili łąki się kończą i dochodzimy do krawędzi lasu. Ścieżka najpierw prowadzi przez brzozowy zagajnik (widzieliście kiedyś brzozy w górach?), który potem przechodzi w las bukowy, właśnie taki, jaki spodziewacie się zobaczyć w Beskidach.

Lekko już było, czas na właściwe podejście. Nasza łagodna poprzednio ścieżka teraz stromo pnie się przez las. Drewniane schodki, które w ciepłych porach roku pomagają w zdobywaniu wysokości, teraz są przykryte równą, stromo udeptaną warstwą śniegu. Gdybyśmy siedli na czterech literach, to raz, dwa i jesteśmy w Wołosatem! Wyciągamy z plecaka raczki turystyczne – pełnych raków nie zabieraliśmy na dzisiejszą wycieczkę, ale te „rekreacyjne” na stromych odcinkach ścieżki okazały się zupełnie przydatne.

Im wyżej, tym buki bardziej karłowacieją. Nieco ponad godzina od wyjścia i stajemy ponad górną granicą lasu. Ale tu pięknie! Podszczytowe połoniny Tarnicy pozwalają na cieszenie oka całymi tymi wspaniałościami, dla których wszyscy w pocie czoła zdobywają kolejne metry wysokości. Ale wiecie, co jest najlepsze? Że panoramiczne widoki, z którymi właśnie się powitaliśmy, będą towarzyszyć nam niemal przez całą dzisiejszą wycieczkę!

Nieco przed górną granicą lasu przy szlaku stoi drewniana wiata – to bardzo dobre miejsce na postój, bo na szczytach zazwyczaj mocno wieje. Gdy wchodziliśmy, wiata była zajęta – postanowiliśmy więc poszukać dogodnego miejsca na odpoczynek później.

Przy opuszczaniu lasu ścieżka skręca w prawo i zaczyna wprowadzać prosto na Przełęcz pod Tarnicą. Stąd na szczyt już tylko rzut beretem – ledwie 15 minut marszu. Ścieżka wypłaszcza się, możemy więc uspokoić oddech i do woli cieszyć cię pysznymi widokami. Noga za nogą i po chwili stajemy na przełęczy.

Las za nami, teraz już prosto na szczyt.
No, najpierw jeszcze na Przełęcz pod Tarnicą.
Przełęcz coraz bliżej.
Słońce jest dzisiaj jednym z głównych aktorów na górskiej scenie.
Jesteśmy! Przełęcz pod Tarnicą.

Przełęcz pod Tarnicą to ważny węzeł szlaków, więc ludzi tu zazwyczaj sporo. Tak jest i dzisiaj – ilość oczywiście spora jak na zimowy, nie letni dzień. Wieje jednak dość mocno – szkoda, że nie udało nam się przycupnąć jeszcze w wiacie. No nic, trawersujemy kawałek kopułę szczytową Tarnicy i siadamy nieco poniżej szlaku. Jest zupełnie przyzwoicie – grzbiet trochę osłania nas od wiatru.

Tu nie wieje, więc czas na chwilę odpoczynku.
Podziwiamy wspaniałą grań Krzemienia.

Wejście na szczyt Tarnicy z przełęczy jest krótkie, łatwe i niemęczące. Po chwili stajemy na szczycie. Robimy sobie obowiązkowe zdjęcie do książeczek KGP i ruszamy na dół.

Szczyt Tarnicy jest dzisiaj zalany słońcem.
Krzyż jest pięknie ozdobiony szronem.
Przed nami Kopa Bukowska i Halicz.
Tarnickie impresje.
Szeroki Wierch, w tle Połonina Caryńska.
Schodzimy. Teraz na Halicz i Rozsypaniec.
Zejście z Tarnicy, przed nami Krzemień.

Tarnica-Halicz-Rozsypaniec

Dalej idziemy czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Goprowskiej i dalej – Halicza i Rozsypańca. Że to szlak czerwony, wiemy tylko teoretycznie – teraz wszystkie znaki są poukrywane pod śniegiem, a w wyborze odpowiedniego kierunku podpowiada tylko mapa i ślady ludzi, którzy szli przed nami.

O ile szlak na Tarnicę był pięknie przedeptany i zasadniczo zupełnie niekłopotliwy, teraz zaczyna się większa zabawa. Ścieżka jest zdecydowanie mniej uczęszczana niż ta z Wołosatego na Tarnicę – szło przed nami może kilka osób. W zależności od kaprysów wiatru śnieg raz jest zmrożony i wyślizgany, raz – nawiany i przepadający. Momentami zapadamy się za kolana. Największej uwagi wymaga trawers stoków Krzemienia – ścieżka tu jest niewyraźna i wąziutka – chyba każdy szedł trochę inaczej. Każdy krok wymaga od nas wysiłku – raz idziemy wielkimi krokami w po głębokich śladach, innym razem nasz trawers jest bardzo zmrożony – każdy krok wymaga tu uwagi – trzeba dobrze wbijać buty w śnieg, bo przed nami kilka osób zjechało po kilka metrów w dół stoku (ślady tych zsunięć mobilizują nas do wzmożenia uwagi). No, po kilkuset metrach człowiek zaiste czuje, że żyje.

Na szczęście wraz z trawersem Krzemienia kończą się kłopoty. Trawers Kopy Bukowskiej jest dużo wygodniejszy. Ścieżka nadal bywa kapryśna – raz zmrożona, raz przepadająca, raz niewidoczna, ale idzie się zdecydowanie bardziej komfortowo. A otoczenie przed nami iście bajkowe. Tylko my, słońce, śnieg i cały świat pod nami. Przypływu euforii, jaka ogarnia człowieka w takich momentach, nie da się opisać, ale co tu dużo mówić – to uczucie zna chyba każdy górski włóczykij.

Schodząc na Przełęcz Goprowską...
Przed nami jeszcze wiele kilometrów.
Czasem słońce, czasem cień, i tak cały dzisiejszy dzień.
Kierujemy się na długi trawers pod granią Krzemienia nie wiedząc jeszcze, że będzie to najtrudniejszy odcinek trasy.
Kopa Bukowska też bawi się z nami w światłocienie.
W drodze na Halicz trawersujemy stok Kopy Bukowskiej.
To miejsce wyjątkowo nam się podobało.
Halicz i Rozsypaniec cierpliwie czekają.
Z tej strony grań Krzemienia jest niepozorna.
Teraz już i Kopa Bukowska została za nami.

Halicz z piękną, regularną bryłą jest coraz bliżej. Pod samym szczytem siadamy chwilę za oszadzionym świerkiem, który zapewnia jako taką osłonę od wiatru – uff, musimy trochę odsapnąć. Pora coś przakąsić i… złożyć ofiarę Bieszczadom za przejście pięknego szlaku. Na szczęście to ofiara bezkrwawa, powiedzielibyśmy „stomatologiczna”. Cóż, jedzenie zmrożonych snickersów nie zawsze kończy się dobrze;)

Kto wdrapie się na Halicz, ten zapewne zapragnie nigdy nie wracać na dół. Widoki są przepiękne. W ciepły letni dzień na pewno zabawilibyśmy tu znacznie dłużej, dziś jednak do dalszego marszu pogania nas nieprzyjemny zimny wiatr i krótki zimowy dzień.

Na grzbiecie przed Haliczem dogania nas wiatr.
Krzemień, Bukowe Berdo i Kopa Bukowska tworzą ciekawą grupę.
Na Haliczu (1333 m n.p.m.)
Tym razem na scenie Krzemień i Caryńska.

Pół godziny marszu i stajemy na kolejnym szczycie na naszej trasie – Rozsypańcu (1280 m n.p.m.). O ile w konkursie na najpiękniejszą sylwetkę Halicz uplasowałby się w ścisłej czołówce, o tyle o Rozsypańcu moglibyśmy powiedzieć, że nieco stracił figurę:) Widoki są jednak niemal równie ładne jak z Halicza. Przed nami ukraińskie Bieszczady z najwyższymi bieszczadzkimi szczytami, w tym Pikujem (1408 m). Na pierwszym planie piękna sylwetka Kińczyka Bukowskiego.

Jeszcze tylko Rozsypaniec i schodzimy.
Aż szkoda, że kończy się taki dzień.
Góry powoli zanurzają się w cieniu chmur.
Słońce jeszcze nie schodzi ze sceny.
Przed nami Połonina Bukowska z kulminacją Kińczyka Bukowskiego.

Halicz-Wołosate

No, teraz już będzie tylko w dół. Zmęczenie daje już o sobie znać, ale od przełęczy przed Haliczem szlak jest już znacznie wygodniejszy, nikną też problemy orientacyjne. Pół godziny łatwej wędrówki i stajemy na Przełęczy Bukowskiej (1107 m), oddzielającej Rozsypaniec od Kińczyka. Przełęcz znajduje się na granicy polsko-ukraińskiej, o czym przypominają kolorowe słupki graniczne i czerwone tablice broniące wstępu na pas drogi granicznej. Na Przełęczy Bukowskiej kończą się też szerokie panoramy, które towarzyszyły na dziś przez cały dzień – zaraz wejdziemy w las. W wiacie na przełęczy siadamy na nieco dłuższy odpoczynek – należy nam się!

Na Przełęczy Bukowskiej również stoi krzyż.
Na krańcu Polski.
OK, dalej nie idziemy.
Dalej już Ukraina... Co to za szczyty tam majaczą?

Ostatni odcinek naszej dzisiejszej wycieczki prowadzi drogą gruntową prowadzącą na przełęcz z Wołosatego – niedostępną teraz dla samochodów. Droga jest łagodnie nachylona i wygodna, ale mamy jeszcze do pokonania spory dystans – to, co przeszliśmy grzbietami, teraz musimy wrócić drogą. Droga najpierw wygina się w serpentyny, potem sprowadza na dno doliny Wołosatki i biegnie już prosto.

Z przełęczy do Wołosatego schodzi się ok. 2 godziny. Po drodze mijamy jeszcze drugą wiatę turystyczną, idealną na odpoczynek – po ok. godzinie drogi. My już nie rozsiadamy się na dłużej, tylko spieszymy się na dół – w tych okolicach nie ma zasięgu, a dziś Tymo wraca z zimowiska harcerskiego. Te ponad 8 kilometrów w nieco kopnym śniegu dało się nam trochę we znaki – zazdrościliśmy skiturowcom, że mogli ten nużący fragment trasy pokonać znacznie szybciej.

Wycieczka była bajkowa. Widoki przyprawione zimą przepyszne. To jeden z dni, do których człowiek będzie chciał wracać i wracać…

Dzień 4. Doliną Górnego Sanu do grobu Hrabiny, Bukowiec – Sianki

To jedyny szlak doprowadzający na południowy kraniec Polski (na pobliski szczyt Opołonek można wejść tylko z terytorium Ukrainy). W lecie jest to zapewne po prostu łatwy, nieco długaśny spacer z cieniami historii w tle. Jednak zimą, gdy ścieżkę zasypuje śnieg, a dzień jest krótki, robi się w tej trasy całkiem spora wyprawa. Bliskość pilnie strzeżonej granicy z Ukrainą sprawia, że cały czas mamy wrażenie, że podąża za nami czyjś wzrok. Miłośnicy serialu Wataha będą zapewne czuli szybsze bicie serca. Przez cały dzień spotykamy tylko dwie osoby, i to na samym początku wycieczki. Poza tym ani żywego ducha. Wyjątkowym przeżyciem jest powrót po zmroku przez wyludnioną wieś Beniowa, tuż obok cmentarza. Gdy oglądamy się za siebie po paru minutach, widzimy tam tajemnicze światło. Czyżby patrol straży granicznej? Patrzymy na siebie i przyspieszamy kroku. Wycieczka do Sianek nie oferuje rozległych widoków szczytowych, ale daje dużo więcej w zamian – bogactwa wrażeń nie da się opisać, najlepiej jest przejść tę trasę samemu, poczytawszy wcześniej o zawiłej historii tutejszych terenów.

Oj, trudno wstać rano po wczorajszej zimowej wyprawie na Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec… Po wykrzesaniu z siebie całego hartu ducha o 9:30 (o, zgrozo…) wreszcie ruszamy. Po drodze przymusowy przestój spowodowany przez autobus, który utknął na pokrytej lodem drodze na wysokości Połoniny Wetlińskiej. Na szczęście ominęliśmy (nie bez emocji na śliskiej nawierzchni:)) tę uciążliwą przeszkodę i ostrożnie potoczyliśmy się dalej. Dojazd z Wetliny do Bukowca to ponad 50 km. Trzeba przejechać przez Muczne i Tarnawę Niżną, by dotrzeć w końcu do parkingu na terenie dawnej wsi Bukowiec.

Bukowiec

Wieś ta była wzmiankowana już w XV w. Na przełomie XIX i XX w. funkcjonowała tu m.in. potasznia (gdzie poprzez płukanie wodą popiołu drzewnego uzyskiwano węglan potasu) oraz zakład produkcji beczek. Stała tu drewniana cerkiew pw. Objawienia Pańskiego z 1824 r. Po wojnie w latach 40. miejscowa ludność została wysiedlona na radziecką stronę granicy, a wieś – spalona.

Ruszamy za niebieskimi znakami ścieżki przyrodniczo-historycznej BdPN „W dolinie górnego Sanu”. Szlak prowadzi przez las, a potem przez rozległe łąki. Po lewej za Sanem widać linię kolejową prowadzącą do Użhorodu, którą po chwili toczy się pierwszy pociąg towarowy. Słyszeliśmy ich dzisiaj kilka i był to jedyny dźwięk cywilizacji, jaki nam towarzyszył podczas całej wycieczki.

Naszą wycieczkę zaczynamy na terenie dawnej wsi Bukowiec
Dalej droga oznaczona jest zakazem wjazdu - samochód można zostawić na parkingu
Tu stał niegdy przydrożny krzyż

Beniowa

Po półgodzinnym marszu dostrzegamy w oddali charakterystyczną wielką lipę na wzgórzu. Od ponad dwustu lat znaczyła ona środek wsi Beniowa. Dzisiaj zdobi rozległą łąkę – po wiosce pozostał tylko cmentarz położony w pobliżu Sanu. Cmentarz zajmuje on dość dużą powierzchnię, ale pozostało tam zaledwie kilkanaście zniszczonych nagrobków.

Poza grobami na terenie cmentarza znajduje się też cerkwisko z widocznymi nędznymi pozostałościami cerkwi z 1909 r. Malowniczą świątynię przykrywało kiedyś pięć baniastych dachów. Cerkiew została spalona wraz z innymi zabudowaniami wsi w 1946 r. Dostrzegamy fragmenty jej podmurówki. Na cmentarzu wzrok przyciąga piaskowcowa bryła z wyrytym kształtem ryby – prawdopodobnie stara podstawa pod chrzcielnicę.

Podobnie jak w przypadku Bukowca, ludność Beniowej została wysiedlona po II wojnie światowej. Wspaniałym świadkiem dawnych dni są również krzyże przydrożne. Wieś kiedyś tętniła życiem: były tu m.in. tartaki, młyn wodny, browar i huta szkła. Na początku XX w. powstała kolejka wąskotorowa. Aż serce boli, gdy czytamy, że po wojnie i wysiedleniu mieszkańców dzieła zniszczenia dokończono przez rekultywację terenu za pomocą trotylu…

Po ok. 40 minutach docierami do kolejnej nieostniejącej wsi - Beniowej
Mieszkańcy wsi po wojnie zostali przesiedleni, a zabudowania - spalone
Jedynym znakiem cywilizacji jest teraz ukraińska linia kolejowa
Mijamy krzyż przydrożny z 1888 r.
Na cokole zachowały się wyrażne inskrypcje
Wkraczamy na teren Beniowej - wyludnionej wsi
W krajobrazie wyróżnia się kilkusetletnia lipa
Lipa znaczyła teraz środek wsi
Można sobie wyobrazić, jak kiedyś umiejscowione były domy i pola
Przy dawnym cmentarzu urządzono punkt odpoczynku, są też tablice informacyjne BdPN
Wchodzimy na teren cmentarza w Beniowej
Brama wejściowa sprawia wrażenie, jakby lada moment miała się zawalić
Na cerkwisku - charakterystyczna piaskowcowa bryła z wyrytą rybą
To prawdopodobnie podstawa pod dawną chrzcielnicę
Na cmentarzu w Beniowej zachowało się kilkanaście nagrobków
Niemal wszystkie są w złym stanie

Beniowa-Sianki

Po minięciu Beniowej nasz szlak leśną ścieżką skraca łuk drogi. Gdy wracamy na utwardzoną nawierzchnię, po lewej widzimy opuszczony budynek, w którym jeszcze parę lat temu można było coś zjeść i się napić. Obok stał kiedyś schron turystyczny BdPN „Nad Negrylowem” (zamknięty i rozebrany ok. 10 lat temu).

Teraz parę kilometrów idziemy dość sprawnie leśną drogą, by po kolejnych 40 minutach skręcić znowu w leśną ścieżkę tuż za wygodną wiatą. Drogowskaz informuje, że do grobu Hrabiny jeszcze tylko 40 minut. Tymczasem dopiero zaczynają się schody… Ścieżka jest bardzo słabo przedeptana, po ostatnich opadach śniegu szło nią może kilka osób. Do tego szlak sporo kluczy, to opuszczając się nad same brzegi niepozornego tu Sanu, to wznosząc kilkadziesiąt metrów wyżej. Kopny śnieg i zmęczenie nie ułatwiają zadania.

W ostatnich latach zmieniono przebieg ścieżki turystycznej tak, by szlak prowadził turystów tuż obok ruin dworu Stroińskich, co jednak znacząco wydłużyło trasę. Ruiny dzisiaj są przykryte śniegiem, ale nawet w zimowej aurze widzimy, że miejsce musiało być kiedyś urocze. Obok stała dawniej kaplica dworska, ale została zdewastowana, a potem wysadzona w latach 70…

Nasza ścieżka biegnie tarasem nad Sanem
W tym miejscu stał kiedyś schron BdPN pod Nagrylowej, rozebrany już prawie 10 lat temu
Ścieżka ponownie doprowadza do utwardzonej drogi
Tu nasz szlak opuszcza utwardzoną drogę i skręca w lewo
Po skręcie ścieżka jest zdecydowanie słabiej przedeptana
Schodzimy w dół w kierunku Potoku Niedźwiedziego
Dochodzimy do ruin majątku Stroińskich
Z dawnego dworu zachowała się tylko piwnica
Cały czas idziemy w podbliżu granicy polsko-ukraińskiej
Worek Bieszczadzki. Czujemy w powietrzu oddech dawnych czasów,
Przecinamy kolejne zaśnieżone polanki
Ścieżka prowadzi to wyżej, to niżej nad Sanem

Cmentarz w Siankach – grób Hrabiny

Ok. 14:30 docieramy wreszcie do cmentarza i cerkwiska w Siankach. Wzrok przyciąga niedawno odnowiona kaplica cmentarna, przed którą znajdują się grobowce Stroińskich – Franciszka i Klary (oba teraz przykryte śniegiem, ten drugi znany jest właśnie jako „Grób Hrabiny”). Dookoła las i polana, trudno uwierzyć że to tereny dawnej wsi, która w okresie międzywojennym była znanym bieszczadzkim kurortem. Były tu pensjonaty, restauracje, domy letniskowe, wyciąg narciarski, skocznia, korty tenisowe, amatorski teatr wystawiał swe przedstawienia. Obecnie dawna wieś jest przedzielona granicą państwową. Po stronie ukraińskiej żyje kilkadziesiąt rodzin, zachował się dawny budynek dworca. To tereny strategiczne, położone w pobliżu Przełęczy Użockiej, która oddziela Bieszczady Zachodnie od Wschodnich. Podczas ostatnich wojen trwały tu trudne walki.

Cel naszego spaceru. Dawny cmentarz w Siankach.
Zachowała się kaplica cmentarna. Nagrobki Andrzeja i Klary Stroińskich zostały przysypane przez śnieg.

Powrót do Bukowca

Z bólem serca – bo planowaliśmy dojść do punktu widokowego na Sianki – decydujemy się na odwrót. Jak się potem okazuje, decyzja była słuszna – i tak ostatnie kilometry drogi powrotnej pokonaliśmy już w ciemności. Na szczęście za cmentarzem w Beniowej trasa nie sprawia już trudności orientacyjnych.

Wracamy - i tak na szlaku zastanie nas zmrok.
To jeden z najbardziej malowniczych odcinków dzisiejszej wycieczki.
I z powrotem w Beniowej. Tym razem przy zapadającym zmroku

Na etapie planowania wycieczkę łatwo jest zbagatelizować, bo i z mapy, i z opisów trudno jest odczytać dokładny przebieg ścieżki. Po spojrzeniu na ślad na mapce nawigacji widać, że szlak dużo bardziej „kręci”, niż można by wywnioskować na podstawie mapy. Nie należy też zapominać, że wbrew pozorom pokonujemy też spore przewyższenie. Tylko do Grobu Hrabiny i z powrotem musimy przejść łącznie ok. 650 m w górę i w dół (mimo że początkowy i końcowy punkt trasy dzieli zaledwie 40 m w pionie). A gdybyśmy doszli do końca ścieżki, to przewyższenie byłoby jeszcze większe.

Niestety, nie zdążyliśmy dziś podejść na punkt widokowy, z którego można zobaczyć Przełęcz Użocką i znajdującą się za nią ukraińską część Sianek. Będzie po co wrócić w cieplejszej porze roku. Wtedy też lepiej zaprezentuje się sam główny bohater – San, który dzisiaj głównie drzemał pod śnieżno-lodową kołderką.


Jeśli spodobała Wam się nasze fotorelacja, zapraszamy na inne wspólne wędrówki:

http://gdziebytudalej.pl/

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...