Nie da się ukryć, że kolekcjonowanie szczytów do Korony Gór Polski szło mi ostatnio opornie, ale wyjaśnieniem jest nie tylko moje lenistwo. Po pierwsze nie miałem specjalnego ciśnienia, a po drugie, zdecydowana większość brakujących gór znajdowała się w Sudetach. Niby nic, ale mieszkając pod Rzeszowem i organizując taki wyjazd, natrafia się na sporą przeszkodę. Są nią Tatry, znacznie bliższe i trochę jakby po drodze. Kiedy więc mieliśmy czas, chętnie i ochoczo oddawaliśmy się romansom z najwyższym polskim pasmem, spychając wszystko inne do wiecznej „friendzony”. Że tak, kiedyś się zobaczymy, ale nie obiecam kiedy.

Skąd więc Biskupia Kopa? Sam nie wiem, chyba drażniło mnie już to, że tak w nieskończoność odkładałem wędrówki w Sudetach, a przecież ja zawsze lubiłem górskie nowości. No i jeszcze jedno, akurat w Tatrach spadł śnieg, było ślisko i nieprzyjemnie. Na zachodzie natomiast pogoda​ miała być nieprzyzwoicie piękna. W ciągu kilkunastu godzin podjąłem decyzję, wybrałem tydzień urlopu i z samotnie, z ambitnym planem ruszyłem dołożyć parę szczytów do Korony Gór Polski.

Biskupia Kopa leżała poniekąd na trasie mojej wycieczki, więc to od niej postanowiłem zacząć włóczęgę. To najwyższy szczyt Gór Opawskich, leżących w Sudetach Wschodnich. Nie powala wysokością, bo liczy 890 m n.p.m., ale internetowy rekonesans podpowiadał, że na szczycie jest wieża widokowa. Trochę się więc bałem, bo ciągle przerażają mnie niektóre z tych konstrukcji, ale liczyłem przede wszystkim na jakąś ładną panoramę. Jesień prezentowała swoje najpiękniejsze walory, gdy dotarłem do miejscowości Jarnołtówek. Skierowałem się pod sam początek szlaku na Biskupią Kopę i natrafiłem na mały problem. Niby jest tam parking obok jakiejś agroturystyki, ale nie było nikogo z kim mógłbym na ten temat porozmawiać. Postanowiłem więc zaparkować trochę po partyzancku, nieco poniżej, na poboczu. W razie czego pamiętajcie, że szlak biegnie z samego centrum miejscowości i tam też można poszukać miejsca na samochód.

Wygodną drogą ruszam na Biskupią Kopę

Ruszyłem żwawo przed siebie, kierując się czerwonymi oznaczeniami. Nic tak nie poprawia nastroju po kilku godzinach w samochodzie, jak spacer. Szlak prowadził początkowo szeroką, gruntową drogą, by następnie odbić ostro w lewo do lasu. Ale cóż to był za las! Nie jakieś tam skarłowaciałe, bure krzaki. O nie! Wreszcie trafiłem w górach na prawdziwą, złotą, polską jesień, kiedy wszystko zachwyca kolorami. Przez chwilę nawet poczułem się jak dziecko, kiedy pod butami szeleściły złote liście.

W lesie jest już kolorowo. Wyżej będzie jeszcze ładniej

Na drzewie znalazłem charakterystyczny znak, informujący o tym, że ścieżka zakręca. Nic nietypowego. Wiecie, takie odwrócone do góry nogami „L”. Przywykłem jednak raczej do tego, że odbicie szlaku znajduje się tuż obok takiego oznaczenia. W drodze na Biskupią Kopę natomiast, skręt znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej. Warto sobie to zapamiętać, wybierając się tutaj na wycieczkę.

Coraz więcej kolorów

Droga nie należała do trudnych, a jedyne momenty wymagające koncentracji wiązały się ze skakaniem ponad nielicznymi kałużami. Zresztą początkowo szlak na Biskupią Kopę prowadził najzwyklejszą, leśną drogą, więc szło się przyjemnie, zwłaszcza że płasko tam było jak na stole. Charakter ścieżki zmienił się jednak dosyć szybko i chociaż nie było jakoś strasznie stromo, to o zadyszkę nie było trudno. O pot na czole też nie, a wpływ miało na to nie tyle zmęczenie, co piękna, niemal letnia pogoda. Tymczasem piąłem się delikatnie do góry, otoczony wysokimi drzewami.

Ścieżka jest wygodna, a ja kieruje się cały czas wzdłuż czerwonych oznaczeń

Tempo miałem całkiem przyzwoite, szlak był oznaczony wzorowo, a przede wszystkim piął się jednostajnie do góry. Miałem wrażenie, że te przewyższenia które miałem pokonać, rozkładały się całkiem równomiernie na całym dystansie.

Szlak na Biskupią Kopę pnie się do góry raczej równomiernie

Zastanawiało mnie za to, czy na trasie cokolwiek da się zobaczyć i czy są jakieś miejsca widokowe. Racja, jesienny las jest piękny, ale jakąś ciekawą panoramą też bym nie pogardził. Dobrą wiadomością jest więc nie tylko to, że na Biskupiej Kopie znajduje się wieża widokowa, ale też to, że widoki z trasy potrafią ucieszyć oczy. Po pokonaniu jednego, bardziej stromego odcinka, doszedłem do miejsca, gdzie roślinność nie była już tak bujna. To mało wybitne wzniesienie o nazwie Grzebień (768 m n.p.m.). Mniej więcej też w tym miejscu minąłem​ odbicie w stronę schroniska, które znajdowało się po mojej lewej stronie.

Uwielbiam takie widoki

Genialnie prezentowało się otoczenie, bo mimo niewielkiej wysokości, Biskupia Kopa wznosi się dosyć wyraźnie nad okoliczne tereny. Słońce przebijało się przez chmury, sprawiając, że co chwilę przystawałem, by dokładniej obejrzeć krajobraz, ubarwiony typowymi kolorami jesieni. Moją drogę ciągle wyznaczały czerwone oznaczenia, a że w oddali majaczyła już wieża widokowa, to przyspieszyłem. Szlak prowadził najpierw otwartą przestrzenią i jak to ze mną zazwyczaj bywa, zacząłem się zastanawiać, skąd tyle pni po ściętych drzewach. Obstawiałem klasyczną wichurę i prace porządkowe przy połamanych drzewach, ale internet mi podpowiedział, że Góry Opawskie, a więc i Biskupia Kopa, zmagają się z plagą… korników.

Gra świateł i cieni w dolinach

Faktycznie przez cały dzień dało się słyszeć ryk pił i jak widać leśnicy nie mają łatwego zadania. Tutaj również na początku XX wieku zaburzono naturalną równowagę leśną, sadząc głównie drzewa iglaste, które szybko rosły i były świetnym budulcem. Niestety natura jak widać nie zawsze lubi takie zmiany. Od wieży widokowej dzielił mnie już ostatni odcinek, prowadzący ciekawym szpalerem, między bujną i zieloną ciągle roślinnością. I tylko śliskie, i na pewno bardzo twarde kamienie studziły mój entuzjazm. Nie chciałem się z nimi bliżej zapoznać. Wkrótce teren się wypłaszczył i już ostatnie kroki dzieliły mnie od szczytu Biskupiej Kopy. Tylko coś było moim zdaniem mocno nie tak.

Ostatnie metry przed szczytem Biskupiej Kopy

No zwariowali! Co za inżynier zaprojektował wieżę, która będzie pusta w środku, a schodki na taras będą znajdować się na zewnątrz? No i gdy zbliżyłem się nieco bardziej do celu, to szybko się okazało, że z wieżą jest wszystko w porządku, tyle że przechodzi zasłużony zapewne remont. No i to nie turyści, a pracownicy i nie wspinają się po schodkach, a po rusztowaniu. Pora chyba na okulary. No dobrze, prace remontowe trwały i trochę mnie zaniepokoiły, ale ja nikomu nie zamierzałem przecież przeszkadzać w malowaniu fasady. Wieża jest bardzo stara, bo pochodzi z 1898 roku, więc powiedziałbym, że nawet jej się należało. Podobno jednak w życiu liczy się przede wszystkim wnętrze, a najbardziej liczy się wnętrze wieży widokowej. Zapamiętajcie tę lekcje. Ruszyłem więc w kierunku zachęcająco uchylonych drzwi. Wiadomo, że jak coś uchylone, a nie otwarte na oścież, to kusi mocniej.

Wieża na Biksupiej Kopie

Czeskiego nie znam, może tyle co z „Krecika”, ale na wywieszce było coś o remoncie, i że nie wolno. I już prawie powziąłem zamiar ataku szczytowego, kiedy poczułem na sobie wzrok jednego z robotników. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja posłużyłem się międzynarodowym znakiem, kierując palec do góry, chcąc dowiedzieć się, czy na taras to można. Czech chyba również był z tych bardziej światowych, bo też znał ten język, więc nie przestając jeść bułki, pokiwał przecząco głową. A więc nie można. Cóż za cios w serce!

Przeżywałem to długo, bo na szczycie nie było widać zbyt wiele. Trochę ładnych, jakby nie patrzeć drzew, ławki, betoniarka i baniak z wodą. Biskupia Kopa była moim kolejnym „oczkiem” do kolekcjonowanej Korony Gór Polski, ale pierwszym w Sudetach. Co ciekawe, najwyższy punkt, ten z wieżą, znajduje się już po czeskiej stronie. Zrobiło mi się na chwilę smutno, ale szybko znalazłem pocieszenie. To miał być przecież tygodniowy wyjazd w te strony, więc liczyłem, że inne miejsca okażą mi więcej przychylności. Z kronikarskiego obowiązku zdradzę, że z wieży widać m.in. Jesioniki, Śnieżnik, a przy dobrej pogodzie podobno nawet Ślężę czy Góry Stołowe.

Niestety wieża była w remoncie

Postanowiłem nie przeciągać tej wizyty na szczycie i ruszyłem w drogę powrotną. Nie było przecież nawet południa, więc w głowie kiełkował mi pomysł, żeby jeszcze tego samego dnia dodać kolejną zdobycz do Korony Gór Polski. Tutejsze pasma są naprawdę zróżnicowane, a czasami wystarczy godzina marszu, by dostać się gdzieś na szczyt. Zejście przebiegało planowo, chociaż rosa pokrywająca kamienie, nieco utrudniała mi zadanie. Szlak należał jednak do grupy tych bardziej wygodnych i wkrótce znalazłem się niżej, gdzie ponownie pojawiły się bardzo przyjemne widoki. Na podejściu wszystkie nadzieje pokładałem w wieży widokowej, toteż nie zatrzymywałem się zbyt długo. Teraz natomiast chciałem sobie odbić jakoś to rozczarowanie i krążyłem po okolicy, przyglądając się temu, co znajdowało się w dolinach.

Biskupia Kopa nie jest specjalnie wysoką górą, ale wznosi się dosyć wyraźnie ponad otoczenie

Kilka kadrów później byłem gotowy do zejścia. Uniosłem wzrok do góry, przyglądając się po raz setny tego dnia kolorowym koronom drzew, kiedy nagle poczułem niesamowity ból. Schodząc po grubej warstwie liści, podjechałem na jakiejś gałęzi czy kamieniu, wykrzywiając lewą kostkę w nieznany dotychczas medycynie sposób. Zaskakujące, jak ubogie bywa słownictwo w takich chwilach, kurde faja. Skacząc chwilę na jednej stopie i powtarzając wyrazy uznane powszechnie za wulgarne, liczyłem, że ból wkrótce minie. No wiecie, że to rozchodzę, i że po prostu źle stanąłem.

Niestety kolejne kroki wcale nie przynosiły ulgi. W oczach pojawiło się przerażenie, bo miał to być przecież niemal tygodniowy wyjazd w te strony! Nowe szlaki, widoki, szczyty do Korony Gór Polski, a ja coraz bardziej się bałem, że moja przygoda zakończy się już na pierwszej trasie. Nigdy nie byłem przesądny, bo to przynosi pecha, ale ruszyłem w Sudety w piątek trzynastego. Zacząłem się nawet zastanawiać, co jeszcze, po zamkniętej wieży i uszkodzonej nodze, spotka mnie w tych pięknych okolicznościach przyrody.

Kolory jesieni

Odrzuciłem chwilowo te myśli i wściekły na siebie ruszyłem w dół, ratując się jakimiś lekami przeciwbólowymi, które miałem w plecaku. Najpierw przecież musiałem jakoś zleźć na parking. Nie było tak znowu źle. Czasami ukłuło mnie tak, że miałem świeczki przed oczami, ale póki byłem rozgrzany, szło się znośnie. Wiedziałem natomiast, że najgorszy bywa kolejny dzień, kiedy trudno czasami stanąć na stopie, ale co miałem zrobić? Uważać, to trzeba przed wypadkiem. Otoczenie było ciągle piękne. Promienie słońca przebijały się zza chmur, a kolory lasu były momentami niesamowite. Tylko cieszyłem się już jakoś tak mniej, a w zasadzie to wcale.

Kolory jesieni w Górach Opawskich

Trochę paradoksalnie, to ten bardziej stromy odcinek przysporzył mi mniej problemów. Stopa układała się w taki sposób, że tylko chwilami czułem przeszywający ból. Bo z tym zwykłym, to ja sobie radziłem. Wkrótce jednak szlak zrobił się płaski i tam miałem problemy z wypracowaniem sobie jakiegoś skutecznego sposobu poruszania się. Ostatecznie jakoś doczołgałem się do samochodu i poddałem kostkę oględzinom. Opuchlizna była, owszem, ale nie taka straszna jak się obawiałem. Oczywiście wiedziałem, że dopóki się ruszam, to jestem w stanie jeszcze jakoś stawiać kroki, ale bałem się tego, co przyniesie kolejny dzień. I co wtedy z moim rozpisanym na tydzień planem? Powrót do domu? Skoro groziło mi unieruchomienie, postanowiłem zaryzykować, póki jeszcze mogłem chodzić. Wybrałem łatwy, spacerowy szlak na Kłodzką Górę i ruszyłem samochodem w jej kierunku.

Czerwony szlak z Jarnołtówka na Biskupią Kopę, to na pewno ciekawa propozycja na wycieczkę. Trochę się obawiałem, że to będzie taka typowa wędrówka przez las, ale w górnej części drogi jest już na czym zawiesić oko. Zresztą góry jesienią wyglądają tak malowniczo, że nawet ścieżka wśród drzew mi się podobała. Mimo, że trasa moim zdaniem pnie się do góry raczej w jednostajny sposób, to idąc na szczyt, trzeba pokonać około 500 m przewyższeń. Nie jest to dużo dla wprawionych piechurów, ale jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę z górami, to możesz poczuć czym jest porządna zadyszka.

Mapy wskazują, że podejście powinno zająć około 2 godzin, startując z centrum miejscowości, lub około 1:30h, zaczynając tak jak ja, nieopodal agroturystyki. Długość całej trasy to odpowiednio około 8 lub 6 kilometrów. Czy warto? Moim zdaniem tak, nawet jeżeli nie kolekcjonujecie szczytów do Korony Gór Polski. To całkiem fajny szlak i z pewnością wspominałbym go jeszcze milej, gdyby wieża widokowa była otwarta i gdybym się nie uszkodził na zejściu. Nie jest przesadnie długi, ani stromy, więc idealnie nada się na weekendowy, krótki wypad.

https://zieloniwpodrozy.pl/biskupia-kopa-sudety-pierwszy/

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...