Autor: 

Od dawna już planowany wypad miał wyglądać dużo inaczej, niż faktycznie wyszło. Jeszcze podczas mojego letniego urlopu stwierdziliśmy z tatą, że jesienią uderzymy na Słowację, z zastrzeżeniem, że zrobimy to w nietypowy sposób. Zamiast dwa razy jechać na dwa dni i kręcić setki kilometrów oraz tracić czas na dojazd, pojedziemy raz, a dobrze. Dzień mieliśmy przeznaczyć na Wielkiego Chocza, a kolejne trzy na zachodnią część Tatr Niżnych. Tak to miało pierwotnie wyglądać.

Szczęście, że mieliśmy dużo czasu na namysł. Z biegiem czasu pomysł diametralnie wyewoluował. Doszliśmy do wniosku, że wiele założeń było bardzo niepraktycznych. Na przykład to, że idąc na jeden dzień na Choca potrzebowalibyśmy dużo innego ekwipunku i plecaka, niż idąc na trzy dni w Niżne. Nie było sensu brać ze sobą oo auta po dwa plecaki i bawić się w przepakowywanie i gracenie w samochodzie.

Po kilku zmianach stanęło na tym, że spróbujemy przejść Magistralę Tatr Niżnych, trasę, której przejście jest szacowane na około 5 dni.

  • PLAN A - zakładał przejścia całości trasy (Donovały - Telgart) w trzy i pół dnia, czyli tyle i faktycznie mieliśmy czasu. W praktyce mało wierzyliśmy, że jest w ogóle szansa, aby się udało, ale wciąż był to domyślny plan.
  • PLAN B - przewidywał nieco krótszy wariant - czyli zboczenie z Magistrali na seldu Prihybka za Vapenicą i zakończenie trasy w Helpie.
  • PLAN C - Był i taki. Zakładał nieplanowany wypadek/zdarzenie uniemożliwiające dalszą wędrówkę, bądź zmuszające nas do wcześniejszego skończenia wyprawy. Plan zakładał tylko zachodnią część Magistrali. Czyli odcinek Donovały - Sedlo Certovica. Z miejsca docelowego mieliśmy autobusem/stopem dotrzeć do samochodu.

Plany planami, ale żeby w ogóle zacząć wycieczkę trzeba było jakoś dostać się na start. Do Telgartu, czyli miejsca docelowego dojechaliśmy samochodem (na miejscu byliśmy o 7), ale stamtąd musieliśmy dotrzeć do Donovał. Tutaj pojawił się pierwszy problem. Na szczęście po dość długim kopaniu po Słowackich stronach (oczywiście wcześniej w domu, nie jak już byliśmy w Telgarcie) udało mi się dograć dojazd. Nie znalazłem żadnego bezpośredniego połączenia. Do Bańskiej Bystrzycy udaliśmy się pociągiem, a stamtąd autokarem dotarliśmy do Donovał, dokładnie na sam początek Magistrali.

Przejazd koleją był sam w sobie atrakcją. O godzinie 8:23 wyruszyliśmy z przystanku w Telgarcie. Pociąg był idealnie na czas. Odcinek 90 km zajął nam około dwóch godzin. Jechało się przyjemnie i wygodnie, a mnie udało się nawet zmrużyć oko. Cena za przejazd nie była jakoś wygórowana. O ile dobrze pamiętam, za dwa bilety zapłaciliśmy chyba 9,90 euro. W Bystrzycy byliśmy na czas.

Okazało się, że dworzec jest w przebudowie i został tymczasowo przeniesiony gdzie indziej. Autokar, lecący z Bratysławy do Bardejova miał być o 11:30, godzina zapasu była nasza. Dobrze, że była. Po dotarciu na dworzec mieliśmy jeszcze czas, żeby się załatwić i zrobić zakupy. O 11 byliśmy już gotowi. Wtedy akurat podjechał nasz autokar. Wpakowaliśmy się do środka i o czasie wyruszyliśmy do Donovał. Na miejscu byliśmy kilka minut przed południem.

Całość dojazdu minęła nam tak gładko, płynnie i na czas, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu, bo miałem dużo obaw i pytań. 'Czy pociągi w ogóle będą kursować', 'Czy zdążymy na przesiadkę' i inne takie, a także doświadczenie, że rzadko wszystko udaje się na czas, zwłaszcza w nieznanym terenie.

Tym razem było inaczej, tak jak być powinno. O równiutkiej 12, czyli co do minuty, jak w planie, wyruszyliśmy na spotkanie szczytom Tatr Niżnych.

Trasa:

Donovały (980 m) > Vrchluka (1035 m) > sedlo Hadlanka (1140 m) > Hiadelskie sedlo (1102 m) > Velka Chochula (1753 m) > Kosarisko (1685 m) > sedlo pod Skałką (~1500 m)

  • Dystans: ~20 km
  • Czas brutto: 7 h
  • Przewyższenie: 1270 m (wg Słowackiej interaktywnej mapy internetowej)

Czas przepalić mięśnie

Miejscowość zaskoczyła nas bardzo pozytywnie, zrobiła na nas całkowicie odwrotne wrażenie, niż Telgart. Było czysto, przejrzyście, nigdzie nie było widać Cyganów, a dokoła były kurorty, hotele i wyciągi, nad którymi górowały pobliskie szczyty. Dosłownie jak w Austriackiej wiosce w Alpach. Bardzo pozytywnie.

Początkowo szlak prowadził asfaltem, równolegle ze szlakiem rowerowym, jednym z wielu w okolicy. Było bardzo ciepło i słonecznie, a nachylenie od razu było dość duże. Zanim weszliśmy na właściwy szlak pieszy i schowaliśmy się w lesie, mogliśmy jeszcze spojrzeć na pięknie prezentujące się Donovały z południowej strony.

Niedługo przyszło nam nacieszyć się cieniem, bo po krótkim odcinku wyszliśmy na połoninę. Zamiast cienia, trzeba było cieszyć się widokami - jak dla mnie bomba :)

Zaliczając po drodze Keckę i Kozi Chrbat dotarliśmy do Hiadelskiego sedla (1099 m). Mimo stosunkowej niskiej wysokości widoki były już bardzo zachęcające. Widzialności, może nie powalająca, lecz nie mogliśmy narzekać. Na przełęczy zrobiliśmy postój na uzupełnienie wody ze źródełka i przekąszenie batona, czy tam jakiejś innej chałwy. Towarzystwa dotrzymała nam czwórka Słowaków, minęli nas również dwaj cykliści.

Masyw Velkiej Chochuli

Czyli grupa najwyższych szczytów, które zdobyliśmy pierwszego dnia. Kolejno:

  • Prasiva (1652 m)
  • Mała Chochula (1720 m)
  • Velka Chochula (1753 m)
  • Kosarisko (1695 m)

Był to zdecydowanie najprzyjemniejszy odcinek tego dnia. Początkowo stromy, ale po zaliczeniu Prasivy nachylenie ustąpiło i w pełni mogliśmy się nacieszyć widokami. Przed nami odsłoniła się dalsza część Magistrali, z Tatrami Wysokimi w tle, oraz masyw Choca, tak, tego na który mieliśmy pierwotnie iść. Dalej na lewo Mała Fatra, jeszcze dalej na południowy zachód - Wielka Fatra.

Zachód

Co do noclegu, nie mieliśmy żadnego ustalonego miejsca. Taszczyliśmy ze sobą namiot, więc byliśmy relatywnie niezależni. Warunkiem był kawałek równego gruntu. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podróżować po zmierzchu, więc schodząc z Kosariska zaczęliśmy się rozglądać za dogodnym miejscem na biwak. Takowych na szczęście nie brakowało, a to które znaleźliśmy w okolicy sedla pod Skałką było wręcz wymarzone. Prawie idealnie płaski teren osłonięty kosówką. Kwadrans przed zachodem zakończyliśmy marsz.

Zrzuciliśmy plecaki, chwyciłem za statyw i żwawo ruszyłem na pobliską kopkę, żeby uwiecznić zachód słońca, a tata zacząć rozbijać namiot. Gdy słońce już zaszło, a nasz kemping był już gotowy, przyszedł czas na upragnioną kolację. Gotowanie naturalnie urządziliśmy z 200 metrów od obozowiska, tak w razie niedźwiedzi, czy cuś ;).

Po ciężkim dniu wołowina na ostro smakowała wręcz kapitalnie.

 

Tutaj relacja z drugiego dnia wyprawy:

 

http://goryiludzie.pl/2016/11/magistrala-tatr-niznych-dzien-2-spacerek-grania.html

 

Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...