Nie minęło wiele czasu od naszego ostatniego wyjścia w góry, a już z Piotrkiem planowaliśmy kolejne. Poszukując szczytu, który będzie wystarczająco ekscytujący, a jednocześnie możliwy do zdobycia przez nas w zimowych warunkach, wszak była prawie połowa grudnia, wybraliśmy Ben Nevis – najwyższa góra Szkocji.

Moje nogi już raz mnie tam poprowadziły dlatego wiedziałem, czego mamy się spodziewać. Tym razem wyjątkowo wybraliśmy się samochodem by uniknąć nocowania na szczycie, wszak człowiek nie samymi górami żyje i do pracy też iść musi. Postanowiliśmy powtórzyć letnią drogę czyli obejście Ben’a od północy, zdobycie sąsiadującego szczytu Carn mor Dearg i sławną graniówką wspiąć się na szczyt. Razem z nami zabrało się jeszcze dwóch miłośników gór z zamiarem zdobycia Ben’a Szlakiem Kucyków. Mieliśmy się później spotkać na szczycie. Plan prosty i przejrzysty pozostało jedynie wprowadzić go w życie.

Mając w zanadrzu samochód nie musieliśmy jak zwykle żyłować na autobus do Fort’u William i wyjechaliśmy dosyć późno. Na miejscu byliśmy sporo po wschodzie słońca, co napawało mnie lekką obawą przed ewentualnym schodzeniem po zmroku. Postanawiamy jednak spróbować, w końcu trasa nie jest wybitnie trudna, aczkolwiek nasz wariant jest całkiem długi i liczy sobie mniej więcej 17 kilometrów. Niebo praktycznie bezchmurne co w połączeniu z grudniem może przywoływać myśli o niskiej temperaturze.

Na szczęście w Szkocji wyjątkowo rzadko zdarzają się srogie zimy, dlatego towarzyszy nam tylko niewielki mróz.

Na zegarze w okolicach 10. Początkowo ruszamy czwórką po wygodnym turystycznym szlaku. Nie można tu napotkać żadnych trudności więc idzie się przyjemnie i można się skupić na podziwianiu widoków, które rozpościerają się za plecami. Wschodzące słońce powoli oświetla dolinę, z której wyruszyliśmy. Póki co natura obdarowuje nas przepięknym spektaklem. Mrozik nie doskwiera, bezchmurne niebo, iskrzący w promieniach słońca szron w dolinie… Przepięknie. Dosyć szybko zdobywamy wysokość i dochodzimy do miejsca, w którym nasza czwórka dzieli się na dwie grupy. Ja z Piotrkiem wybieramy wariant północny, a nasi towarzysze będą zdobywać szczyt od południa tzw. Pony Track’iem. Północna droga wiąże się z niewielkim wahaniami wysokości ponieważ by wejść na przeciwległy szczyt Carn mor Dearg musimy zejść do doliny Allt a’ Mhuilinn, która rozdziela owy szczyt od Ben Nevis’a. Tam czekała na nas wspaniała niespodzianka.

Niczego nie świadomi ostrożnie schodzimy do doliny, gdy nagle nasze oczy dostrzegają w oddali stado szkockiej odmiany jeleni szlachetnych.

Poruszeni widokiem staramy się jak najdłużej delektować chwilą, dlatego zachowujemy skrajną cisze. Mamy przed sobą jakieś 20 osobników, z czego dwa to samce z imponującym porożem. Ostrożnie wyciągam aparat by móc zrobić kilka zdjęć. Stado zdaje się być spokojne, więc zaczęliśmy się powolutku zbliżać. Krok za daleko i już wszystkie oczy jeleniowatych są skupione na nas. Zamarzamy w miejscu, a stado powoli kroczy mniej więcej w naszym kierunku. Spust migawki pracuje na okrągło starając się ukraść coś z tego piękna. Gdy już nasyciliśmy wzrok, a karta pamięci słusznie zapełniła się zdjęciami, ostrożnie oddaliliśmy się by nie wzbudzać dalszego niepokoju w stadzie.

Czas mijał, a my zaczęliśmy mozolne podejście w okolice Carn mor Dearg. Technicznie nie sprawia żadnych trudności lecz daje trochę popalić mięśniom, które długo nie są leczone żadnym spektakularnym widokiem.

Powoli jednak północne ściany Ben’a wyłaniają się zza zbocza, a my dotarliśmy już do granicy śniegu, przez co droga wymaga nieco zwiększonej uwagi.

Nachylenie łagodnieje i w końcu dane nam odpocząć chwilkę na grzbiecie masywu. Jest to świetna okazja by nacieszyć oczy niesamowitymi widokami ładując w ten sposób akumulatory na kolejne kilometry. Po prawej stronie dominuje północna ściana Ben’a. Sprawia wrażenie nieosiągalnej choć oczywiście zostało wytyczonych na niej kilka dróg wspinaczkowych i co warte podkreślenia jedna z najtrudniejszych dróg scramblingowych – Tower Ridge. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że kilka lat później ją pokonam. Podążając dalej grzbietem i uważając na powstałe nawisy śnieżne zdobywamy szczyt pośredni na naszej trasie – Carn mor Dearg. W tym czasie nasi towarzysze już osiągnęli Ben’a. Informują nas o tym korzystając z dobroci technologii satelitarnej. Błądzimy wzrokiem w okolice szczytu by dostrzec naszych partnerów i przyjmujemy, że te dwie małe kropki które widzieliśmy to ich sylwetki. Gratulujemy im wejścia i życzymy równie bezpiecznego zejścia. Sycąc się widokami zarządzamy krótki odpoczynek. Kilka łyków wody, pamiątkowe zdjęcie na tle grani i zaczynamy najtrudniejszy etap drogi. Grań Carn mor Dearg Arete.

O tyle pokonanie jej latem wymagało jedynie wzmożonej czujności i zdrowego rozsądku, o tyle zimą sytuacja jest zgoła odmienna. Grań w początkowym etapie sprowadza nas niżej by osiągnąć swoje minimum gdzieś w połowie swojej długości.

Ekspozycja całkiem spora, jakieś 150 metrów lotu, wystarczy jeden błąd i już więcej nie będzie nam dane popełniać błędów.

Kamienie ośnieżone, miejscami pokryte cienką warstwą lodu nie wzbudzają zaufania. Nad każdym ruchem zastanawiam się dwa razy starając się wykonywać go spokojnie i precyzyjnie. Piotr jest tutaj pierwszy raz więc ekspozycja w połączeniu z zimowymi warunkami odcisnęła piętno na jego psychice. Wykazał się jednak sporym opanowaniem i skupieniem, czasem tylko przerywając dźwięk wiatru słowami trącymi wątpliwościami w słuszność tego co robi. Dodatkowe utrudnienie spowodowane warunkami polega na braku możliwości trawersu. Latem można było trudniejsze fragmenty lekko trawersować, natomiast zimą – zapomnij. Cały czas na ostrzu grani balansując gdzieś między życiem a śmiercią. Jednak spokój i rozwaga doprowadziły nas bezpiecznie do końca grani więc postanowiliśmy zrobić małą przerwę by dać odpocząć wyostrzonym do granic możliwości zmysłom. Stąd już niedaleko na szczyt, powinno się obyć bez większych trudności. Rozpoczęliśmy finalne podejście i szybko stwierdziliśmy, że nasze przewidywania okazały się nieco błędne. Nie było tak łatwo i przyjemnie jak myśleliśmy. Śnieg tutaj okazał się być zlodowacony od wiejących nieustannie wiatrów dlatego ostrożnie stawialiśmy stopy starając się głęboko wbijać w pokrywę śnieżną.

Dzięki przyjętej taktyce bezpiecznie osiągamy szczyt w okolicach godziny 16.

Słońce już zachodzi dzięki czemu krajobraz nabiera niesamowitych barw. Wszystko wokół mieni się w ciepłych kolorach co w połączeniu z surowym, zimowym otoczeniem daje wyjątkową mieszankę. Na szczycie znajdują się ruiny obserwatorium meteorologicznego i to właśnie na jego pozostałościach postanawiamy odpocząć. Nie pozostało nam wiele czasu do zapadnięcia egipskich ciemności dlatego już po 20 minutach decydujemy się rozpocząć zejście. Wybieramy wariant południowym, łagodnym szlakiem gdyż zbliżający się mrok mógłby skutecznie odebrać nam życie na grani. Zejście przebiega całkiem szybko i bezproblemowo, poza końcowym etapem gdzie już w całkowitych ciemnościach mylimy drogę i kierując się zmysłem orientacji docieramy w nieco inny sposób do samochodu gdzie spotykamy się z naszymi towarzyszami.

Zimowe warunki na Benie potwierdziły to co już zdążyliśmy odnotować podczas wyjścia na Stob Coire nan Lochan, mianowicie – pomimo faktu, że to Szkocja i góry nie przekraczają tutaj 1400 metrów, raki są jak najbardziej wskazane. Na stromych oblodzonych podejściach na pewno ułatwiłyby zadanie i uczyniły je bezpieczniejszym. Swoją drogą nie należy lekceważyć tych 1400 metrów gdyż trzeba pamiętać, że znakomitą większość gór w Szkocji zdobywamy z poziomu nie większego niż 100 metrów. Dla porównania Rysy liczący sobie 2499 metrów, z poziomu schroniska nad Morskim Okiem oferuje nam do pokonania „zaledwie” 1089 metrów. Dlatego jeśli mamy w planach nie ginąć w górach, proponuje podchodzić do nich z należytym rozsądkiem i nigdy nie lekceważyć.

Tagi: 
Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...