Okładka

Po łatwej, aczkolwiek mozolnej trasie z Morskiego Oka do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów wreszcie będziemy mieli sposobność aby odpocząć i zregenerować siły na kolejną wyprawę. Tak przynajmniej nam się zdawało… Może to znak czasów, ale nie wszyscy ludzie w schronisku respektują ciszę nocną. Czyżby schronisko odwiedzili ludzie ze stali nie potrzebujący ani chwili snu? A może ich celem było tylko wypicie piwa i impreza ponad poziomem morza? Dlatego nie zawracają sobie głowy wypoczynkiem, o innych turystach nie wspominając.

Wstajemy o czwartej rano. Może uda nam się zmrużyć oczy choć na godzinę…

Nieciekawe wspomnienia poprzedniego dnia bledną przy oszałamiającym wschodzie słońca. Jasno pomarańczowy blask stopniowo rozświetla szczyty. Po krótkim śniadaniu ruszamy niebieskim szlakiem prowadzącym wzdłuż stawów. To wprost niesamowite jak zmienia się postrzeganie tego samego miejsca o innej porze dnia. Absolutny brak ludzi na ścieżce wyostrza nasze zmysły na postrzeganie piękna i potęgi natury.

Po przyjemnym podejściu jesteśmy u podnóża naszego celu wyprawy. Majestatyczny, owiany legendami i niezliczonymi opisami Kozi Wierch ukazuje się nam od prawdopodobnie łagodniejszej południowej strony. Najwyżej położony całkowicie w Polsce szczyt ma w sobie coś magnetycznego. Dla wielu jest swoistą kropką nad „i” górskich wędrówek. Okazją do zmierzenia się z czymś realnym, pokonaniem wyzwania bez półśrodków, drogi na skróty. W takich miejscach poznajemy zarówno siebie jak i naszych towarzyszy podróży. Tu przestaje liczyć się jakie wrażenie umiesz robisz, kogo potrafisz grać. Albo jesteś w stanie iść wyżej, albo góra pokazuje ci twoje miejsce… To coś jak firmowy wypad selekcyjny, podczas którego ktoś z najlepiej rozwiązanym syntetycznym testem kompetencji kierowniczych okazuje się smerfem Ciamajdą w rzeczywistości ;) Czy powyższe oznacza że powinniśmy udawać się na szczyty niedostępne dla naszych obecnych możliwości, ryzykując zdrowie a nawet życie swoje i innych? Uważam że absolutnie nie! W górach, tak jak w życiu, powinniśmy odróżnić nierozsądną brawurę od prawdziwej odwagi. Jeśli szlak Cię przerasta lepiej odpuść, wyciągnij wnioski i przygotuj się na następny raz.

Wraz z malejącym z wysokością ciśnieniem możemy ujrzeć tafle kolejnych stawów z Piątki. Górujące słońce zniechęca świstaki do dalszego gwizdania. Zasadność nazwy Doliny jest przez niektórych podważana. Wszystko przez „szósty” okresowy staw Wole Oko z Dolinki pod Kołem.

Czarny szlak początkowo nie przysparza nam jakichkolwiek trudności. Jest jednak klika miejsc na szlaku, w których moim zdaniem trzeba uważać. To rejony przejścia Szerokiego Żlebu z dużymi wyślizganymi głazami i wąska osypująca się ścieżka, przez którą wije się ledwo zauważalny strumyk. Małgorzata, mimo skumulowanego już zmęczenia i bólu w łydkach, nie odpuszcza. Dochodzimy do miejsca, z którego wyraźnie widać połączenie czarnego szlaku na dojście, z czerwonym szlakiem Orlej Perci. Jak się niedługo potem okazało było to miejsce, w którym poznaliśmy nasze limity.

Wybrzuszona skała rozdzielająca stromo prowadzącą ścieżkę pod granią wygrała bitwę, lecz nie wojnę. Mimo burzy mózgów, analizy sytuacji i opracowaniu możliwych wariantów przejścia górą, bokiem oraz poniżej zdecydowaliśmy się tym razem nie ryzykować. Na tamtą chwilę, według naszej oceny, jedyny prawdopodobny tor prowadził właśnie przez nieszczęsną, wybrzuszoną skałę. Nie byłoby w tym nic wielkiego gdyby nie fakt, iż nasza zawalidroga „wisiała” bezpośrednio nad usypiskiem żlebu, nie zostawiając miejsca na pomyłkę przy stawianiu kroków na ledwo zarysowanych skalnych stopniach. Mimo perfekcyjnego przygotowania od strony logistycznej oraz wręcz niespotykanej w Tatrach w lipcu idealnej pogody nieco rozczarowani daliśmy za wygraną. Tamtego przedpołudnia szczerze żałowaliśmy, że na szlaku nie było tłoku. Czasem widząc jak inni pokonują trasę możemy literalnie odwzorować zastosowane sztuczki i tym sposobem kontynuować marsz w górę. Nawet obecność przysłowiowej żywej duszy dodaje odwagi by stąpać po niepewnej skale.

W górach dobrze mieć plan awaryjny w razie niepogody, czy takich właśnie sytuacji. Nasz plan B zakładał powrót doliną wzdłuż potoku Roztoka. Schodząc zauważamy kozice. Rodzinka skubie marne kępki traw w okolicy szczytu Koziego Wierchu nie zważając na przepaście. Zaskoczenie skutecznie odwraca nasze myśli od zmęczenia i porażki.

Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się przy Siklawie. Od tamtej chwili to miejsce będzie znaczyło dla nas dużo więcej…

Wracając ponownie śledzimy w myślach trasę. Przecież na szczycie Koziego jest tyle różnych osób, jakoś musieli tam wejść, nie wszyscy to alpiniści mówi Małgorzata. Racja. Na Kozim Wierchu, jak i na całej orlej znajdziemy chyba cały przekrój turystów, alpinistów oraz wycieczkowiczów z przypadku… Każdy chyba widział zdjęcia uśmiechniętych sióstr zakonnych w właściwych im ubiorach oraz „plażowiczów” w japonkach z foliową torebką zrobione na legendarnym szczycie. O ludziach, którzy przeszli Orlą Perć boso nawet nie wspominam… Faktycznie, oni jakoś się tam dostali… Może zabrzmi to paradoksalnie, niedorzecznie, ale uważam że owe straszliwe łańcuchy kojarzące się z niemożliwie trudnymi odcinkami na szlaku w istocie ułatwiają przejście. I nie chodzi mi o to że można się na nich podciągać, co nie jest prawidłowym sposobem wspinaczki z takim wsparciem. Żelastwo w skale niejako wytycza nam trasę. Nie szukamy już na chybił trafił rysy skalnej z wystającymi uchwytami. Nikomu kto zwiedzał góry nie trzeba mówić, że są miejsca gdzie oznakowanie jest mało widoczne i można pomylić ścieżki. Dobrym, choć posępnym przykładem, jest Żleb Drége'a. Początkowo ścieżka prowadząca do żlebu wydaje się bezpieczniejsza i łatwiejsza niż oficjalnie wytyczony szlak. Niestety ta zanęta działa niczym liście rosiczki na nieświadome zagrożenia owady… Po kilku metrach zejścia w dół powrót staje się prawie niemożliwy…

Z tego właśnie powodu nasza następna, oby udana, wyprawa na najwyższy całkowicie polski szczyt w Tatrach będzie zaczynać się od Koziej Przełęczy. Brzmi paradoksalnie. Nie daliśmy rady na szlaku od Piątki, a uderzamy od najtrudniejszego odcinka… Zgadza się! Ale pamiętajmy o czymś jeszcze. O czynniku psychologicznym, który często decyduje o sukcesie. Łańcuchy to nie tylko ułatwienie czysto fizyczne, czy wytyczenie linii szlaku. To jakby wirtualny TOPRowiec, który prowadzi cię za rękę.

Autor zdjęć w galerii: 
czarny szlak z piątki
koza na Kozim
stawy
Staw
prawie na szczycie
w górę
kozice
Kozi Wierch Orla Perć
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem galerii, które zobaczą tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje fotografie. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własną galerię

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne galerie dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...