Szwajcarski masyw Rigi od czasów wiktoriańkich uznawany jest za magiczne miejsce. Od XIX w. ludzie odwiedzają ten masyw aby udać się w podróż zarówno ciałem jak i duchem. Dla ciała oczywiście ze względu na przyjemne szlaki, a dla ducha - na widoki, które po prostu zapierają dech.
Szczyt cieszył się od dawna taką popularnością, że w 1846r. oddano tu pierwszą wysokogórską kolej zębatą w Europie. I już pierwszego roku wjechało tu 130tyś. turystów. W schronisku-hotelu na Kulm nocowała królowa Wiktoria oraz Wagner. Prekursor impresjonizmu JMW Turner zakochał się w masywie tak bardzo, że poświęcił mu ponad 30 prac. Ironią jest to, że na szczyt nigdy nie dotarł.
My na szczyt wjechaliśmy właśnie kolejką (nie mogliśmy sobie tego odmówić). Na górze przywitały nas fantastyczne widoki na Alpy pokryte śniegiem oraz panorama na Jezioro Czterech Kantonów i Lucernę. A dokoła łąki pełne kwiatów i radosne krowy z dzwonkami - istna sielanka.
Zejście - wybraliśmy trasę "górską", która poza widokami dostarczyła nawet odrobinę adrenaliny. Ze szczytu obraliśmy trasę powrotną do Goldau. To był nasz pierwszy hiking w Szwajcarii, więc też zaskoczenie spore – wszystkie szlaki są na mapach czerwone. Rozróżnienie ma miejsce tylko na poziomie szlaków “górskich” i “spacerowych”. Te pierwsze – wymagają kondycji i obuwia. Te drugie – nie wymagają niczego. Nasza trasa z sielanki drastycznie przeszła w strome zejście między skałami i lasem. W sumie 15km i 1200m przewyższenia.
Tras i ścieżek na masywie jest ogromna ilość i aż ciężko się zdecydować, którędy pójść. A każdy obfituje w fantastyczne widoki.
Komentarze