Skrzyczne wydawało się być świetnym celem na kolejną wędrówkę. Beskid Śląski był nam zupełnie obcy, a my przecież lubimy nowości.

Wszystko wokół było ostatnio kapryśne. Jeśli nie pogoda, to my sami. Jak to u nas już bywa – niełatwo było nam się zdecydować, w którym kierunku tym razem pojechać. Używając nieco mojego osobistego uroku (i gróźb), udało mi się przepchnąć mój plan. Co więcej, Darek sam zaczął entuzjastycznie się do niego odnosić. Skrzyczne i Beskid Śląski – taki był nasz kolejny pomysł. Tam nas jeszcze nie było, a byliśmy ciekawi jak wyglądają tamtejsze rejony. Do pokonania mieliśmy najpierw ponad 270 km samochodem, ale podróż minęła nadzwyczaj przyjemnie. A na miejscu? Piękna pogoda i zielone lasy. Wreszcie mogliśmy też rozprostować kości.

Szybko zarzuciliśmy na siebie plecaki i pełni energii (poważnie, nie zmyślam), ruszyliśmy szlakiem. Skrzyczne to kawał góry. Zbliżając się w jego kierunku, widzieliśmy jak całe pasmo dominuje okolice. Nie kłamią też liczby. Wyruszaliśmy w stronę szczytu niebieskim szlakiem z miejscowości Ostre, na wysokości 530 m n.p.m, a więc do podejścia mieliśmy prawie 730 metrów. Spora deniwelacja, a to przecież miał być dopiero początek.

Z tego miejsca zaczynamy naszą wędrówkę

Ścieżka ostro pięła się między drzewami i szybko wyprowadziła nas do wiosennego lasu. Spacer w takich okolicznościach to czysta przyjemność. Było coraz cieplej, a drzewa i lekki wiatr chroniły przed słońcem. Widać wyraźnie, że wiosna już na dobre rozgościła się w Beskidach. Rośliny rozwijały się póki co bujniej na niskich wysokościach, ale to zrozumiałe, w końcu temperatury są tutaj wyższe, a śnieg zalega krócej niż w partiach szczytowych. Taka mała, przyrodnicza ciekawostka.

Szlak chociaż stromy, to miewa łagodniejsze fragmenty

Ruszając ścieżką postanowiliśmy sobie, że w żadnym wypadku nie będziemy forsować tempa. Mieliśmy zamiar czerpać tylko przyjemność z tamtego dnia. W przeszłości zdarzało się nam przecież, że pędziliśmy na górę jak szaleni. Tym razem miało być (i było) inaczej. Ponad trzy godziny w samochodzie zrobiły swoje. Zanim „wkręciłem się” na swoje obroty, to byliśmy już niemal w połowie podejścia. Tam też pojawiły się pierwsze miejsca, z których dało się podziwiać otoczenie, a zwłaszcza okolice Jeziora Żywieckiego.

Otwartym terenem zbliżamy się do szczytu

Zielony, bukowy las, ustąpił po czasie miejsca nieco upiornemu widokowi. Szare, połamane kikuty, wprawiły nas w nastrój zastanowienia. To choroba drzew? A może efekt jakiejś potężnej wichury? Rozwiązanie tej tajemnicy jest bardzo złożone, a niestety sporą część winy ponosi człowiek. Na przełomie XIX i XX wieku beskidzkie wzgórza pokrywały głównie lasy mieszane. Ogromne zapotrzebowanie na drewno sprawiło, że w miejsce wycinanych drzew, sadzono głównie świerki, które szybciej rosły i stanowiły dobry budulec. Niestety zachwiało to równowagą ekosystemu. Okazało się, że nowy drzewostan jest znacznie bardziej podatny na choroby, grzyby czy zanieczyszczenie powietrza. Dzieła zniszczenia dopełniły rozwijające się bez przeszkód korniki, które tylko przyspieszyły proces degradacji lasu. Kilka lat temu podjęto jednak wysiłki, zmierzające do poprawy tej sytuacji i gdzieniegdzie widać już pierwsze zmiany.

W lesie jest naprawdę miło

Czy taki stan rzeczy ma swoje plusy? Otóż niektórzy mogą się teraz oburzyć, ale ma. Szlaki stały się nagle niezwykle widokowe. Jadąc w Beskid Śląski, nie wiedzieliśmy nawet czego się spodziewać. W Beskidach sporo szlaków prowadzi po prostu lasem, a okazję do podziwiania panoram zapewniają jedynie nieliczne polany. Idąc na Skrzyczne, dało się jednak zauważyć, że odchodzące od niego grzbiety, mogą zapewnić świetne przeżycia. Droga mijała nam niepostrzeżenie i już wkrótce zobaczyliśmy charakterystyczną wieżę -byliśmy już niemal w najwyższym punkcie szlaku.

Skrzyczne na wyciągnięcie ręki

Na szczycie znajduje się dosyć bogata infrastruktura, ze schroniskiem na czele. My jednak postanowiliśmy znaleźć sobie jakiś własny wycinek podłoża, by tam spokojnie odpocząć. Całość drogi zajęła nam 1h 40min, co okazało się być całkiem dobrym wynikiem. Szliśmy przecież w raczej spokojnym tempie, a mapy pokazują, że odcinek ten jest do pokonania w 2h 10min. Rozsiedliśmy się wygodnie na nagrzanym, płaskim kamieniu i chłonęliśmy otoczenie. Ja dodatkowo raczyłem się kawą, no bo jak to tak bez kawy w góry? Wreszcie było prawdziwie wiosennie. Słonecznie i ciepło. Zupełnie inaczej wędruje się bez tych wszystkich kurtek i czapek.

Kiedy już uzupełniliśmy zapasy energii (niech żyją słodycze!), przystąpiliśmy do zwiedzania. Skrzyczne to naprawdę wyniosła góra, co szczególnie widać będąc na szczycie. Weszliśmy na niewielki taras widokowy i z uwagą zaczęliśmy podziwiać otoczenie. Mniej więcej na północy znajdowało się pasmo Klimczoka i Bielsko-Biała. Kierując oczy nieco bardziej na wschód widzieliśmy Beskid Mały, a dalej błyszczące Jezioro Żywieckie.

Ten to dopiero miał widoki

Jak widzicie na zdjęciu powyżej, da się podziwiać Beskid Śląski z jeszcze większej wysokości. Wystarczy mieć „trochę” sprzętu i „odrobinkę” odwagi. My wolimy jednak czuć twardy grunt pod stopami, dlatego podziwiamy, ale raczej nie zazdrościmy. Wkrótce ruszyliśmy dalej, znajdując tabliczkę oznajmiającą, że jesteśmy w najwyższym punkcie tego pasma. Do naszej Korony Gór Polski, możemy więc z czystym sumieniem dołączyć Skrzyczne.

Jezioro Żywieckie w dole

W międzyczasie zrobiliśmy fotkę szczytową sympatycznej grupie Czechów, a następnie wybraliśmy zielony szlak. Ten miał nas przybliżyć do kolejnego celu naszej wędrówki – Baraniej Góry. Słoneczny dzień sprzyjał aktywności, a na trasie mijaliśmy sporo osób, również tych podróżujących na rowerze. Ścieżka prowadziła teraz w miarę płaskim, otwartym grzbietem. Zniszczone lasy odsłoniły teren, a my w zasięgu wzroku mieliśmy praktycznie całą dalszą drogę i okoliczne góry.

Idzie się po prostu świetnie

Beskid Śląski pozytywnie nas zaskakiwał. Co prawda zniszczony las jest na pewno stratą dla przyrody, ale w zamian odsłaniają się cudowne panoramy. Szeroka ścieżka nie sprawia żadnych trudności, więc można skupić się chociażby na rozmowie. Po prostu spacer na wysokości. Barania Góra znajduje się ciągle hen daleko i wydaje się, że nie dojdziemy tam nigdy, ale to tylko złudzenie. Na trasie mamy jednak więcej ciekawostek. Pierwszą z nich będzie Malinowska Skała, która odległa jest od Skrzycznego o jakąś godzinę. W drogę!

Wiosenne kolory dominują okolicę

Spacer uprzyjemnia mi coś, co osobiście bardzo lubię. Białe obłoki sunące po błękitnym niebie. Niby nic, ale potrafią diametralnie zmienić odbiór wycieczki. Dodatkowo rzucają cienie w dolinach, które nadają krajobrazowi sporo uroku. Wszystko to sprawia, że ciągle pamiętamy o początkowym postanowieniu: nie forsować tempa. Tak bardzo stęskniliśmy się za wiosną, że zamierzamy w pełni wykorzystać ten słoneczny dzień. Nie przeszkadza nam nawet fakt, że momentami jest potwornie ciepło, by za chwilę lodowaty wiatr targał naszymi włosami. W świetnych nastrojach pojawiamy się wreszcie pod Malinowską Skałą.

Malinowska Skała i rozległe panoramy. Świetne widoki, a ja taki nieuczesany…

Skąd ta nazwa? A no zapewne od… skały która się tam znajduje. Cała ta formacja nie jest specjalnie wysoka, ale stanowi ciekawe miejsce. No i doskonały punkt to zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia. Nie było to jednak takie łatwe, bo wiatr dawał się nam już ostro we znaki, co zapewne widać po moich włosach, które zaczęły żyć własnym życiem. Darek nie miał tego problemu, chociaż musiał się nieźle zapierać, żeby nie zepchnął go stamtąd żaden podmuch. Widoki? Świetne, co zresztą możecie zobaczyć. Skrzyczne znajdowało się już coraz dalej, a my mogliśmy w całości obejrzeć pokonaną i przyszłą trasę.

Czerpiemy sporo frajdy z wędrówki. Aura dopisuje

Postój był jednak krótki. Nie byliśmy ani zmęczeni, ani głodni, więc po chwili maszerowaliśmy już dalej. Czekało nas jeszcze kilka obniżeń terenu, a w związku z tym i podejść. Jednak rozkładały się one na trasie dosyć równomiernie, co tylko nas cieszyło. Dotychczasowe wędrówki nauczyły nas mniej więcej, co za pasma widoczne są na horyzoncie. Tutaj było nieco inaczej, ponieważ Beskid Śląski stanowił dla nas nowość i był najdalej na zachód wysuniętym pasmem górskim, w którym do tej pory byliśmy. Nie mieliśmy kłopotu z okolicznymi wzniesieniami, Beskidem Małym, czy Beskidem Żywieckim. Sylwetki Babiej Góry nie da się pomylić(zwłaszcza, że już tam kiedyś byliśmy), ale wszystko to co na zachód i południe, było już pewną zagadką.

Kolejne obniżenie, kolejne podejście i tak niepostrzeżenie mija nam droga. Wrażenia ciągle znakomite, a na trasie jakby mniej ludzi. W porównaniu z nie tak dawnym wypadem na krokusy, to czujemy się tutaj jak w raju. Do zielonego szlaku, którym teraz idziemy, dołącza po czasie czerwony. Nie zostało nam więc wiele do przejścia. Uwagę przykuwa wschodni stok Baraniej Góry. Jest dosyć stromy, jak na beskidzkie standardy. Szczególnie w miejscu, w którym ścieżka trawersuje zbocze. Wkrótce pokazuje się nam charakterystyczna wieża widokowa, więc postanawiamy bez większych przerw zameldować się na jej tarasie.

Barania Góra i widok z wieży widokowej

Sama konstrukcja nie jest specjalnym dziełem sztuki. Ot, kupa żelastwa. Spełnia ona jedna swoją rolę, i pozwala zerknąć na zachód, bo ten kierunek jest zalesiony. Wydaje się solidna, ale nie pałam szczególną miłością do wież widokowych. Wchodzę, rozglądam się, robię zdjęcia, a następnie wracam na stabilny grunt. Nie mogę nigdy pozbyć się uczucia, że może jakaś śrubka się odkręciła, albo rdza zaczyna coś zżerać od środka. Taka moja mała, prywatna paranoja.

Nie jest idealnie, ale i tak sporo widać

Powietrze nie jest specjalnie przejrzyste, co da się zauważyć też na zdjęciach. Mimo wszystko nie jest tak źle. Uwagę przykuwają dobrze widoczne Tatry, które odległe są od nas od 60 do 80 km. Postanawiamy zabawić na szczycie trochę dłużej, ale najpierw musimy znaleźć miejsce nieco osłonięte od wiatru. Ten chwilami jest nieprzyjemnie zimny. Ostatecznie zrzucamy plecaki, wyciągamy smakołyki i najzwyczajniej na świecie cieszymy się chwilą. Zerkamy na zegarki i upewniamy się, że nigdzie nie musimy się spieszyć. Drogę powrotną również postanawiamy przemierzyć bardzo spokojnie.

Wracamy. W oddali widać Skrzyczne. Przeszliśmy już kawał drogi.

Całą wędrówkę zaplanowaliśmy z myślą o powrocie do samochodu. Żeby zrobić wygodną pętle, postanowiliśmy wrócić nieco w stronę Magurki Wiślańskiej, stamtąd ruszyć czerwonym szlakiem na Magurkę Radziechowską, a tam zielonym szlakiem dojść do samego parkingu. Taki wariant miał jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę. Był niezwykle atrakcyjny. Przez znaczną część trasy, prowadził otwartym terenem, z którego dalej mogliśmy podziwiać okolicę. Na zdjęciu powyżej, możecie nawet zobaczyć jak ta trasa wygląda w rzeczywistości. Ścieżka prowadzi w dół, w stronę wzniesienia. My skręcimy w jego okolicy w prawo. Na drugim planie natomiast widać Skrzyczne, z którego przyszliśmy podążając grzbietem odchodzącym na zdjęciu w lewo.

Tatry z okolicy Baraniej Góry

Podążając szlakiem, ciągle mogliśmy obserwować majaczące na horyzoncie Tatry. W dolinach sunęły cienie chmur, a wszystko to pod błękitnym niebem. Sielankowy spacer. Mieliśmy wrażenie, że popołudniowe słońce jakby ciekawiej oświetlało wzgórza, a wiatr nieco się uspokoił. Okazało się też, że wariant który wybraliśmy, nie był tego dnia zbyt popularny. Na całej jego długości, spotkaliśmy raptem kilka osób, co wcale nas nie smuciło.

Wszystkie drogi prowadzą na Skrzyczne

Co ciekawego mogę jeszcze dodać? Rzuca się w oczy fakt, że na Skrzyczne prowadzi cała masa różnych szlaków, ścieżek i tras. Było to szczególnie widoczne z miejsca, w którym się wtedy znajdowaliśmy. Do pokonania pozostała nam już tylko droga w dół, która wkrótce wkroczyła do lasu. Tam spotkała nas spora przygoda, której nie mogliśmy się nawet spodziewać. Zagadani, zobaczyliśmy w ostatnim momencie, jak coś sunie w naszą stronę. Wyciągnąłem więc aparat i zacząłem robić zdjęcia temu zaskrońcowi, który okazał się nie być wcale zaskrońcem. To przecież żmija! Mieliśmy nieco szczęścia, że była w dobrym nastroju i po prostu postanowiła się oddalić. Faktem jest, że gatunek ten woli gdzieś czmychnąć, niż wdać się w konfrontację. Chyba, że poczuje się zagrożona, co na nasze szczęście nie miało miejsca. Całkiem ładna, co?

Napotkany zaskroniec, który okazał się być żmiją.

Ciekawe przeżycia zdominowały nam zejście. Wymienialiśmy uwagi i powoli podsumowywaliśmy nasz wypad na Skrzyczne i Baranią Górę. Wrażenia były nadzwyczaj pozytywne. Nie spodziewaliśmy się, że szlak ten będzie tak widokowy. Na naszą ocenę wpłynął na pewno też fakt, że wreszcie wędrowaliśmy w prawdziwie wiosennej pogodzie. Droga przez las minęła nam szybko, a do pokonania pozostał nam niewielki fragment wśród zabudowań. Zieleń, kwitnące krzewy czy śpiew ptaków, to idealne zakończenie tego udanego dnia.

Tutaj kończymy naszą podróż. Warto było

Zdajemy sobie sprawę, że poznaliśmy zaledwie jedną z wielu atrakcji tego regionu. Mimo wszystko możemy go szczerze polecić. Szlaki są dobrze oznaczone, panoramy są świetne, a samochód zostawiliśmy na dużym, darmowym parkingu (co też się liczy). Wydaje się, że Beskid Śląski to miejsce przyjazne turystyce i to nie tylko tej pieszej. Do domu wracaliśmy w naprawdę świetnych nastrojach, a pomimo pokonania blisko 25 km, nie odczuwaliśmy specjalnego zmęczenia. Polecamy!

Podobało się? Zaglądnij do nas i zostaw "lajka" :)

https://www.facebook.com/zieloniwpodrozypl/
http://zieloniwpodrozy.pl/skrzyczne-wiosenny-wypad-beskid-slaski/

Tagi: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...