Słowackie góry od dawna mnie kusiły. Niby tak blisko, a jednak daleko. W końcu zmusiłem się (choć to niezbyt właściwe określenie na coś, co robi się z przyjemnością), aby wyruszyć na szlaki Małej Fatry – pasma górskiego w północno – zachodniej Słowacji, chronionego jako park narodowy. Na pierwszy ogień wybrałem Jánošíkove Diery, czyli po prostu „dziury” – jak nazywa się je po słowacku – serię malowniczych dolinek przypominających kaniony, a także Mały Rozsutec – jeden z bardziej charakterystycznych szczytów pasma.

Nie byłbym w zgodzie ze swoim sumieniem, gdybym – jako geolog – nie wspomniał o budowie Małej Fatry. Nie martwcie się – nie będę Was zanudzał. Wspomnę tylko, że geologia krywańskiej części pasma (położonej na północ od rzeki Wag) przypomina nasze Tatry Zachodnie. Jej trzon tworzą paleozoiczne skały krystaliczne (głównie granity i gnejsy) przykryte mezozoicznymi wapieniami i dolomitami (w wieku od środkowego triasu do dolnej kredy). Można więc powiedzieć, że północna część Małej Fatry tworzyła się wtedy, gdy na Ziemi panowały dinozaury. Dokładniejszy opis geologii (niestety w języku słowackim, bo o szczegółowy po polsku jest trudno) możecie znaleźć na tej stronie.

Skoro już wiemy, po czym będziemy chodzić – czas na wycieczkę! Budzik nastawiony na godzinę 3:45…. Pozostawię to bez komentarza. Obieram najprostszą drogę przez Myślenice, Rabkę, a następnie do granicy w Chyżnem. Wjeżdżam na Słowację drogą nr 50, którą dojeżdżam do Dolnego Kubína. Nie bójmy się wjeżdżać na obwodnice Trsteny i Oravskiego Podzámoku, które mają status drogi ekpresowej – są bezpłatne. W Dolným Kubínie skręcam na drogę krajową nr 70, aby w miejscowości Párnica skierować się w stronę Terchovej (droga nr 583). Dojeżdżam do parkingu (bezpłatnego) pod Hotelem Diery przed godziną 8. No to co? No to wio! Na szlak!

Trasa biegnie następująco:

Hotel Diery – P. Medzirozsutce – Mały Rozsutec

dodatkowo (trasa jednokierunkowa):

Ostrvne – Podžar

Trasę na mapie możecie przeanalizować tutaj.

Szlak rozpoczyna się pod wspomnianym hotelem. Początkowy odcinek nie jest zbyt wymagający i powoduje złudne przekonanie, że dalej będzie łatwo i nudno. Po minięciu tablicy informacyjnej oraz sklepiku z pamiątkami i miejsca odpoczynku, zostaję sam na sam z naturą.

Zaczyna się. Pierwsze kładki i wodospady to dopiero przedsmak tego, co czeka kilka minut dalej. Gdy pojawiają się skały, rozpoczyna się prawdziwa uczta dla oczu i uszu, bo odgłosy, jakie od tej pory będą mi towarzyszyć, są idealnym dopełnieniem tego, co widzę.

Dolné Diery

Szlak zwęża się. Szutrowa nawierzchnia zmienia się w skalny chodnik – dodajmy – śliski chodnik, bo woda, której jest tu pod dostatkiem zwilża wyślizgane i tak wapienne skały. Naprawdę trzeba tutaj uważać, bo po co skręcić kostkę bądź złamać nogę już na początku trasy. Poza tym, dla klaustrofobów oraz osób o dużej szerokości i podwyższonej zawartości tłuszczu w ciele, może to być wyprawa nieco ekstremalna. Informuję o tym, aby nie było zaskoczenia na szlaku.

Po minięciu pierwszego krętego i ciasnego fragmentu Dolnych Dierów, dochodzę do skrzyżowania szlaków w miejscu zwanym Ostrvne. Można tu odbić w dolinę – do Novych Dierów – i idąc żółtym szlakiem dojść do Koliby Podžar (od 2012 r. jest to szlak jednokierunkowy i po jego przejściu mogę stwierdzić, że ma to uzasadnienie, ale o tym później). Taki właśnie wariant Wam polecam. Szlak niebieski od Koliby Podžar do Ostrvnego jest dwukierunkowy, więc możemy spokojnie wrócić przez Dolné Diery.

Salamandra plamista

Dzisiaj idę inaczej – prosto niebieskim szlakiem. Pojawiają się pierwsze drabinki (nie pierwszej świeżości, ale też nie w stanie, który mógłby wskazywać na to, że moim udziałem będzie za chwilę kąpiel w lodowatej wodzie). Robi się coraz ciekawiej. Krajobraz jak z bajki. O tej porze praktycznie nie ma jeszcze turystów, więc mogę się poczuć jak w raju. Klimat miejsca dopełnia pogoda: słońce nie świeci, niebo jest szare, co jakiś czas lekko mży.

Kończy się kolejny fragment ze sztucznymi ułatwieniami dla turystów. Patrzę pod nogi… salamandra plamista! I to wcale niemała! Widać, że lubi pewnie zjeść :). Po krótkiej sesji fotograficznej opuszczam moją modelkę/modela (co jak co, ale na odróżnianiu płci salamander to się nie znam :)) i ruszam wyżej – w stronę Hornych Dier.

Horné Diery

Po minięciu wspomnianej wcześniej Koliby Podžar, gdzie można odpocząć, rozpoczynam wg mnie jeden z piękniejszych fragmentów dzisiejszej wycieczki – Horné Diery.

Na krótkim odcinku (500 m) pokonuję około 200 m różnicy wzniesień. To daje wyobrażenie, jak bardzo pod górę pnie się szlak. Zagęszczenie drabinek i schodów jest tutaj największe na cały odcinku dzisiejszej wycieczki. W miejscach, gdzie można się poślizgnąć, pojawiają się nawet łańcuchy i klamry. Zresztą, co ja będę pisał – zobaczcie sami najpiękniejsze fragmenty Hornych Dier:

Horné Diery

Wspinaczka po 44 stopniowych drabinach, odgłosy szumiących wodospadów oraz woda, która chłodzi od spodu, kiedy nad nią przechodzę. To wszystko sprawia, że chciałoby się tu zostać. Zobaczcie film prezentujący to przepiękne miejsce!

Horné Diery niestety również się kończą. Za nimi wypłaszczenie. Dochodzę do miejsca oznaczonego „Pod Palenicou”, a po chwili „Pod Tesnou Rizňou”. Rozpoczyna się ostatni fragment Jánošíkovych Dier z łańcuchami i drabinkami. Na tym odcinku są chyba najgorszej jakości. Jedna z nich nie ma nawet bocznego fragmentu, co jednak nie przeszkadza w jej pokonaniu. Trzeba tu jednak uważać. Pocieszające jest to, że najprawdopodobniej niebawem to się zmieni. Poniżej zauważam bowiem nowe, przygotowane do montażu części.

Po kilkunastu minutach kończy się moja przygoda z Jánošíkovymi Dierami (przynajmniej podczas wejścia) i zaczyna mniej ciekawe podejście na przełęcz Medzirozsutce, gdzie spotykam czerwony szlak prowadzący zarówno na Małego, jak i Wielkiego Rozsutca.

Malý Rozsutec

Patrzę na niebo, coraz bardziej stalowo – granatowe. Zastanawiam się, czy wchodzić na Wielkiego Rozsutca, wyglądającego z tego miejsca wyjątkowo imponująco (zresztą, oba Rozsutce prezentują się okazale). Decyduję się zmienić swoje plany i odpuścić wejście na „większego brata”. Nie zamierzam ryzykować burzy na szczycie zbudowanym z wapiennych skał – niebezpiecznie śliskich po deszczu – i na którym znajdują się łańcuchy.

Tytułem dygresji: czasami trzeba z czegoś zrezygnować, nawet jeśli się czegoś bardzo chce i przełożyć to na inny termin. Szczególnie tyczy się to gór. Nie warto ryzykować. Postanawiam poczekać na pewniejszą pogodę. W końcu po tym, co zobaczyłem w Jánošíkovych Dierach, jestem pewien, że zawitam tu jeszcze nie raz.

Po powrocie do domu znajduję na szczęście „usprawiedliwienie” swojej rezygnacji. Otóż… czerwony szlak na Wielkiego Rozsutca (z obydwu stron) jest zamknięty dla ruchu turystycznego w okresie 1 III – 15 VI z powodu ochrony przyrody. Jest to spowodowane troską o zwierzęta, które w tym okresie wychowują swoje młode, a także ziemią, która osuwa się po zboczach (po zimie jest uboga w zieleń i niezwiązana ze sobą). Mam nadzieję, że wszyscy zastosują się do tego zakazu, bo chodzi tu też o nasze bezpieczeństwo.

Do połowy czerwca pozostaje nam więc do zdobycia Mały Rozsutec, a podejście na niego wygląda tak (nie, nie bójcie się, szlak nie biegnie po tej pionowej ścianie, tylko po ścieżce poniżej :)):

Strome stoki Malego Rozsutca. W tle Veľký Rozsutec

Podejście na Małego Rozsutca jest krótkie (zajmuje około 10 minut), ale bardzo strome i ubezpieczone łańcuchami. Jak już wcześniej wspomniałem – po deszczu może być niebezpiecznie – dlatego nie polecam wspinaczki podczas lub po ulewie. Dodatkowym utrudnieniem są dla mnie kijki, które ograniczają swobodę ruchów. Muszę więc jeszcze bardziej uważać na każdy ruch.

Widok z Malego Rozsutca na Terchovą

Wzmagający się wiatr sugeruje, że do szczytowania pozostało coraz mniej metrów. Nawet nie jestem specjalnie zmęczony, kiedy stawiam swoje stopy na wierzchołku (1343 m n.p.m.). Widoki zapierają dech w piersiach. Na północy podziwiam Terchovą – miasto rodzinne sławnego Juraja Jánošíka – oraz Beskidy Kisuckie. W oddali majaczą szczyty polskiej części Beskidu Żywieckiego. Niestety nie mogę dopatrzeć się Babiej Góry, choć tak bardzo na to liczyłem. Widoczność nie rozpieszcza.

Na południu najpiękniej prezentuje się oczywiście większy brat Małego Rozsutca – Wielki Rozsutec. W żlebach ukrytych po północnej, zacienionej stronie, gdzieniegdzie widać jeszcze płaty śniegu. W końcu to wysoka góra – przekracza 1600 m n.p.m. Za Rozsutcem możemy ujrzeć pozostałe szczyty krywańskiej części Małej Fatry, a także bardziej odległe pasma – Wielką Fatrę i Niżne Tatry (bardziej na południowy – wschód).

Widoki na wschód i zachód nie są już tak imponujące, ale jakie to ma znaczenie :). Na szczycie spędzam kilkanaście minut. Szczerze? Myślałem, że będzie mocniej wiać. Co prawda muszę założyć polar, ale nie jest mi wcale zimno. Jestem pozytywnie zaskoczony. Także tym, że oprócz mnie na szczycie nie ma nikogo, a jest już późne przedpołudnie. Po uzupełnieniu zapasów glukozy i wody, rozpoczynam zejście.

Jak to często bywa, droga w dół jest mniej przyjemna niż droga w górę. Podczas dzisiejszej wycieczki przekonam się o tym jeszcze nie raz. Kijki przeszkadzają coraz bardziej i czuję się prawie jak na ściance wspinaczkowej, starannie dobierając miejsca, gdzie stawiam stopę i pamiętając o zasadzie trzech punktów podparcia. Tu naprawdę można polecieć w dół i nie mówię tego na wyrost. To nie Tatry, ale też nie Beskidy – ten odcinek, choć krótki – nie należy do najłatwiejszych.

Schodzę na przełęcz Medzirozsutce, gdzie spotykam w końcu turystów. Na zejściu przez Horné i Dolné Diery będę ich mijał coraz więcej, ale podejrzewam, że podczas weekendu majowego może być ich jeszcze więcej i będzie można wtedy usłyszeć w przeważającej części język polski.

Żałując trochę Wielkiego Rozsutca, schodzę w dół tą samą drogą, którą podchodziłem. Nie lubię tego robić i zazwyczaj staram się unikać zejścia tym samym szlakiem, ale za bardzo nie mam alternatywy. Moja rada – korzystajcie z mapy, do której umieściłem linka na początku wpisu – jest aktualna – w porównaniu do mapy z 2008 r., której ślepo zawierzyłem podczas mojej dzisiejszej wycieczki. Od tego czasu zaszły spore zmiany: począwszy od tego, że powstały nowe szlaki, poprzez zmianę ich kolorów, a skończywszy na wprowadzeniu na niektórych odcinkach ruchu jednokierunkowego. Z lenistwa nie zajrzałem przed wyjazdem na żadną stronę internetową z mapami Małej Fatry, gdyż bardziej ufam papierowym wersjom, ale tym razem popełniłem błąd.

Polecam Wam zatem powrócić pod Hotel Diery następującym wariantem: z miejsca zwanego „Pod Tanecnicou” szlakiem zielonym do Štefanovej i stamtąd szlakiem żółtym przed Podžar. Spotykając tam szlak niebieski, powrócić nim do punktu wyjścia.

Wracam przez Horné Diery, ale, jak już wspomniałem, nie jest to najlepsza opcja, gdyż schodzenie po śliskich i stromych drabinkach do przyjemności nie należy. Czego się jednak nie robi dla możliwości przemierzenia tego pięknego szlaku jeszcze raz :).

Horné Diery się kończą. Dochodzę do Podžaru i znajdującej się tam Koliby, gdzie podobno znajduje się bufet (dzisiaj jest nieczynny, pewnie Słowacy uważają, że sezon się jeszcze nie rozpoczął). W tym miejscu urządzam sobie odpoczynek i przygotowuję obiad, choć na zupkę chińską to określenie na wyrost. Przy kolibie znajduje się stolik z ławkami i zadaszeniem, więc można tu przeczekać deszcz.

Chcę w tym miejscu odbić na Nové Diery, ale nigdzie nie mogę znaleźć oznaczeń szlaku, więc stwierdzam po raz kolejny, że moja mapa nie jest aktualna. Podczas zejścia przez Dolné Diery do miejsca zwanego „Ostrvne” postanawiam zerknąć na jedną z tablic informacyjnych. No tak… czyli szlak istnieje, nawet w tym samym kolorze, ale jest jednokierunkowy, więc polecam Wam, gdziekolwiek jesteście na szlaku, zerkać na tablice informacyjne, bo – jak widać – są bardzo pomocne.

Zastanawiam się, czy w ogóle przejść Nowymi Dierami i cofać się jeszcze raz do Podžaru. Intryguje mnie jednak to, dlaczego szlak jest jednokierunkowy i postanawiam przedłużyć swój spacer po Jánošíkovych Dierach. Cóż… ciekawość to pierwszy stopień do piekła :).

Nové Diery – szlak jednokierunkowy

Cóż mogę napisać? Początkowy odcinek Nowych Dierów to w mojej ocenie NAJPIĘKNIEJSZY fragment szlaku, który dzisiaj przeszedłem. Czuję się jak w Górach Stołowych z tą różnicą, że tutaj mogę podziwiać dodatkowo wodospady i słyszeć ich kojący szum. Ten piękny odcinek nie jest może bardzo długi, ale robi duuuuże wrażenie. Absolutnie nie żałuję, że zdecydowałem się tutaj zajrzeć. I mimo, że pozostały fragment szlaku do Podžaru jest mało ciekawy, to polecam Wam go przejść w całości (innego wyjścia za bardzo też nie ma, bo jest przecież jednokierunkowy – już rozumiem dlaczego :)).

Na zejściu do Podžaru zaczyna padać coraz mocniej. Stalowe, jednolite chmury nie pozostawiają wątpliwości – to nie będzie przelotny deszcz. Zakładam płaszcz przeciwdeszczowy w stylu a’la Lord Vader i schodzę pod Hotel Diery, gdzie, jak na ironię losu, deszcz ustaje.

Jest godzina 15:15. Zostało jeszcze sporo czasu, więc postanawiam odwiedzić Terchovą – rodzinne miasto Juraja Jánošíka. Spod Hotelu Diery to tylko kilka minut drogi, a naprawdę warto tu zajrzeć.

Swoją przygodę z miasteczkiem rozpoczynam w… Lidlu, gdzie zamierzam zaopatrzyć się w nową porcję czekolad „Studentskich”. Jakież jest moje zdziwienie, gdy na półkach sklepowych widzę tylko dwa rodzaje tych smakołyków: mleczną i gorzką. Lentilky też jakieś takie małe. Co jak co, ale spodziewałem się większego wyboru. Opuszczam sklep, nie kupując niczego i idę w stronę centrum.

Jánošíkova socha, czyli po prostu pomnik Jánošíka w Terchovej

Mijam miejscowy kościół i skręcam w stronę widocznej w oddali Sochy Jánošíka, czyli, mówiąc po polsku, pomnika Janosika, który od 16 lat góruje nad miastem. Został postawiony w 300 rocznicę urodzin zbójnika, którego żywot trwał zaledwie 25 lat. Wychodzę do góry po niezwykle śliskich (jest po deszczu) kamiennych schodach i przyglądam mu się z uwagą. Cóż… do Marka Perepeczki podobny to on nie jest :D.

Janosik ma nawet w Terchovej swoje muzeum. Jeżeli macie czas, możecie tam zajrzeć. Ja przybyłem do miasteczka zbyt późno, więc nie dane mi było je odwiedzić.

Jánošíkova socha i widok na Terchovą

Spod pomnika Jánošíka rozpościera się przepiękny widok na Terchovą. Szczególnie efektownie prezentuje się charakterystyczna zabudowa miasteczka – bardzo regularna – oraz wspomniany kościół. Widać również okoliczne wzniesienia Małej Fatry, z Małym Rozsutcem i masywem krywańskim na czele.

Przy zielonym placu pod pomnikiem znajduje się także… supermarket! :D Już wiecie, po co tam wchodzę! Rodzajów „studentskich” jest tyle, że ciężko mi się zdecydować. A i Lentilky jakieś takie większe :). Moje czekoladoholikowe zapędy i żądze zostaną zaspokojone! Zadanie wykonane! Kupuję kilka sztuk i zmierzam w kierunku Lidla, skąd odjeżdżam do domu.

Żeby nie wracać tą samą trasą, kieruję się drogą nr 583 w kierunku Žiliny, by po kilku kilometrach odbić na Starą Bystricę (warto się tu zatrzymać i zobaczyć zabytkową starówkę z oryginalnym zegarem astronomicznym). Skręcam na zachód, by drogą nr 520 dojechać do miejscowości Krásno nad Kysucou. Tutaj kieruję się na północ drogą nr 11 (międzynarodowa E75), jadę przez Čadcę (i tunel Horelica o długości 605 m – przejazd jest bezpłatny), by w miejscowości Svrčinovec odbić w kierunku Skalitégo i drogą nr 12 dojechać do słowacko – polskiej granicy.

Po minięciu Zwardonia, tunelu w Lalikach (najdłuższego pozamiejskiego tunelu w Polsce) i wiaduktu w Milówce (o wysokości 27 m), dojeżdżam do Żywca. Stąd drogą wojewódzką nr 946 do Suchej Beskidzkiej, drogą krajową nr 28 do Zembrzyc, drogą wojewódzką nr 956 do Biertowic i drogą nr 52 do Głogoczowa dojeżdżam do zakopianki, by obwodnicą powrócić do Zabierzowa.

Czy było warto? To pytanie retoryczne! Nie byłem nigdy w Słowackim Raju, ale po porównaniu zdjęć podobieństwa nasuwają się same. Nie wiem, czy jest tam piękniej, czy nie, ale odległość z Krakowa do jednego i drugiego miejsca jest praktycznie taka sama. Na pewno nie jest to miejsce tak popularne, jak Słowacji Raj. Nie ma tu też Cyganów (przynajmniej żadnego nie spotkałem), co dla niektórych (w tym dla mnie) jest dużym plusem. Szlaki są dobrze oznakowane, choć musicie być czujni, bo ze względu na stromiznę skał i sztuczne zabezpieczenia można się pomylić. Stan utrzymania trasy oceniam jako dobry z minusem, choć nie jest to standard „tatrzański” i niektóre drabinki przydałoby się już wymienić.

360 km z Krakowa w dwie strony to niewiele, a naprawdę warto! Czasami granica państwa przysłania nam oczy na piękno, które znajduje się tak blisko. Zakryjmy więc granicę na mapie i poszukajmy za nią miejsc, które zadziwiają i zachwycają!

Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia, które zamieściłem w dzisiejszym wpisie nie oddają nawet w połowie przeżyć ze szlaku. Mam jednak nadzieję, że choć trochę poczujecie się jak w raju – nie tym „Słowackim”, ale zwykłym – słowackim, fatrzańskim, czego Wam życzę.

Artykuł (po drobnych zmianach) pochodzi ze strony Wschód jest piękny.

Kategorie: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...