szedł sobie Beskid
kuzyn Tatr, Pienin brat stryjeczny
kręcił się po wszechświecie
przez dwadzieścia milionów lat
przystojny, w stosownym stroju
na zimę dostawał – odgórnie
coś puszystego jako okrycie
wiodło mu się nie najgorzej
znosił też niejedno
aż mnie poniosło
pyłkiem na wietrze
korzystającym z kąpieli w przedświcie
drapieżnym kursem pustułki
kosa ukośnym lotem
Szlakiem Sosnowskiego i Orłowicza
trafiłem do lasu, nad mądrą wodę
na delicje i na przełęcze
ponad nimi stanąłem w zaszczytach
wstąpiłem do ludnych chatek
do chat z karpackim (przy)smakiem
później w samotniach się skryłem
gdzie przedwieczna cisza
tutaj tylko szepty kruchych krzyży
i dzwonnice – bez serc - płaczące czasem
żal przygasł w zniczu wiary
z nadzieją się szło dalej
na wyprawę po złoty zachód
naprzeciw ósmemu niebu
po ostatni mój dziewięćsił
Komentarze