Pieniny to ciekawe góry. Wysoka ze swoimi 1050 metrami jest ich najwyższym szczytem i powiedzmy sobie szczerze – wcale nie jest wysoka. Ta liczba nikomu chyba nie imponuje. Poza tym rozmawiając o tym paśmie mamy przed oczami zazwyczaj Trzy Korony (982 m) – symbol tego regionu. Jednak nie o wysokości tutaj chodzi. Pieniny to miejsce, w którym strome ściany niemal pionowo opadają do wijących się u ich podnóży dolin, a to już robi fenomenalne wrażenie. Jesień jak to jesień. Kiedy pochmurno i pada to człowiek najchętniej zaszyłby się z kubkiem kawy pod kocem. Kiedy jednak pojawia się Słońce, a wokół kolorowe lasy to nogi same rwą się do marszu. Tak było i z nami, a że aura miała być sprzyjająca to rozważaliśmy z Darkiem różne warianty. W Pieninach byliśmy w pierwszy dzień wiosny. Weszliśmy wtedy na Wysoką i zwiedziliśmy okolicę. Nie powiem, podobało mi się. Niemal do ostatniego momentu wahaliśmy się więc nad wyborem. Ostatecznie jednak podjęliśmy decyzję – jedziemy zobaczyć Trzy Korony jesienią!

Trzy Korony | Wyjątkowy zachód w Pieninach

 

Oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy poprzestali tylko na tym szczycie. W planach była także Sokolica i ogólna wędrówka po jesiennych lasach. Żeby całą wycieczkę sobie urozmaicić (to akurat mój pomysł) pobudkę zaliczyliśmy po 2:00, a o trzeciej przy blasku Księżyca mknęliśmy już w stronę Krościenka. Piąta trzydzieści z sekundami i ubrani jak na zimę ruszamy na szlak. Mam na sobie sporo warstw i rękawiczki, ale naprawdę mi zimno. Wiem jednak, że za chwilę rozgrzeje mnie rytmiczny marsz pod górkę. Jest ciemno ale nad okolicznymi wzniesieniami niebo jaśnieje już czerwonym blaskiem. Pierwszym celem naszego dzisiejszego dnia są Trzy Korony jednak zdajemy sobie sprawę, że nie zdążymy tam już na wschód Słońca. Jeśli jednak nie będziemy się ociągać, to Słońce ciągle powinno pięknie „malować” krajobraz. Idzie się nam zaskakująco przyjemnie, a wkrótce jest nam już tak ciepło, że pozbywamy się kurtek. Cisza, wstający dzień i to sympatyczne szuranie liści pod butami. Co chwilę komentujemy właśnie tę spokojną chwilę przed wschodem.

Na szlaku coraz jaśniej, więc pewnym krokiem zmierzamy w stronę Trzech Koron.

Z każdą minutą staje się coraz jaśniej i wreszcie możemy podziwiać jak pięknie wyglądają te lasy o wschodzie. Jest niemal bezwietrznie i niespotykanie cicho. Na szlaku nikogo innego, ponieważ wyszliśmy jeszcze o zmroku no i spacerujemy sobie w środku tygodnia. Dla takich chwil właśnie odkładaliśmy urlop. Ścieżka prowadzi to raz fragmentem lasu by następnie wyprowadzić na malutką polankę, a wszystko to sprawia, że otoczenie wygląda naprawdę urokliwie. Nieliczne chmury na niebie przybierają już intensywne kolory, a my zmierzamy spokojnie w stronę Trzech Koron. Nie przeprowadziliśmy tym razem aż tak wnikliwej analizy szlaku, więc polana otwierająca nam widok na Tatry po prostu odbiera nam mowę. Przełęcz Szopka serwuje nam widok, którego długo nie zapomnimy.

Przełęcz Szopka i Tatry o wschodzie. W drodze na Trzy Korony.

Natychmiast wyciągam aparat i staram się zrobić kilka (a jak się potem okazuje znacznie więcej) ujęć, żeby mieć pewność, że przywieziemy do domu należytą pamiątkę. Kolorowe drzewa, rozświetlone niebo i Tatry, których najwyższe szczyty mienią się już promieniami Słońca. Bajka na naszych oczach, której nie powstydziłby się sam Disney. I pewnie trwałbym w niej najlepsze gdyby nie Darek, który zaczął wyrywać mnie z tego stanu. „Chodźmy, to jeszcze nie szczyt, na górze będzie ładniej…” itd. Miałem opory, bo wiedziałem, że oświetlenie zmieni się już za chwilę. Jednak przyjechaliśmy tutaj przejść ciekawy szlak, a nie ugrzęznąć w jednym miejscu. Trzy Korony ciągle na nas czekały, a jesienna zapowiedź, którą właśnie widzieliśmy tylko rozbudziła nasz niemały i tak entuzjazm. Kiedy zauważyliśmy charakterystyczną, metalową kładkę wiedzieliśmy już, że jesteśmy blisko. Bez zastanawiania się ruszyliśmy dalej stawiając ostatnie dzielące nas od szczytu kroki. No i jesteśmy. Przywitaliśmy się z będącym tam już turystą i zaczęliśmy rozglądać się dookoła.

Pieniny w pigułce – strzeliste wzniesienia i mgły zalegające w dolinach. Wszystko to o poranku.

Gdzie nie spojrzymy tam przestrzeń. W dolinach mgły, wzgórza częściowo już oświetlone blaskiem Słońca, a na horyzoncie majestatycznie wznoszą się Tatry. Widoki tak ładne, że nie do końca wiedzieliśmy gdzie najpierw skierować nasz wzrok.

Miejscowość Sromowce Niżne widziana ze szczytu.

Znajdujące się pod nami miejscowości wyglądały z tej perspektywy jak makiety skryte za mgłami. Na pagórkach dało się zauważyć szron, a wyżej znajdujące się partie wzniesień oświetlały już pierwsze promienie. Najciekawszy w tych wszystkich obserwacjach był fakt, że wygląd otoczenia zmieniał się naprawdę dynamicznie. Z każdą chwilą coraz większą część pagórków i dolin oświetlało już Słońce, co diametralnie zmieniało wygląd całej sceny. Ze szczytu Trzech Koron mieliśmy świetny widok na Beskid Żywiecki oraz pobliskie Gorce pokryte jesiennymi barwami. Największe wrażenie robiło na nas jednak połączenie mgieł zalegających w dolinach i szronu, który osadził się nocą na polach pod nami. Udało nam się uchwycić także cień, jaki Trzy Korony rzucały na okoliczne pagórki.

Cień Trzech Koron, który przykrywa jeszcze okoliczne tereny.

Widok Tatr to już zupełnie inna historia. Wydaje mi się, że ich wielkość dobrze można ocenić właśnie z dystansu. Wyrastają nagle wznosząc się gwałtownie ponad otaczającymi je dolinami. Z Pienin widać to naprawdę wyraźnie. Zresztą zobaczcie sami:

Tatry widziane z Trzech Koron. Zdjęcie wykonane po wschodzie Słońca

Kiedy Słońce wzniosło się już stosunkowo wysoko zgodnie postanowiliśmy, że czas ruszać dalej. W międzyczasie spotkaliśmy kolejnych piechurów, którzy pokonywali ostatnie metry przed wierzchołkiem. Chcieliśmy ten dzień dobrze wykorzystać, bo taki słoneczny jesienny okres może się w tym roku już nie trafić. Zaplanowaliśmy sobie jeszcze spacer „Sokolą Percią” i spotkanie z tą słynną już chyba na cały świat sosną na Sokolicy. Jednak najpierw wyszukaliśmy wygodną ławeczkę, na której mogliśmy rozłożyć nasz ekwipunek i zjeść coś na śniadanie. I tutaj muszę się wam pochwalić. Zakupiłem wreszcie termos i jako wierny i oddany fan kawy mogę ją teraz zabierać ze sobą wszędzie! Z przekroczoną dawką kofeiny wreszcie będę mógł dotrzymać Darkowi kroku.

Czas na przerwę, coś słodkiego i kawa – czego chcieć więcej?

To naprawdę miłe uczucie, kiedy można spokojnie usiąść w takich okolicznościach natury, zjeść coś i napić się czegoś ciepłego. Darek to miłośnik herbaty, a ja do kawy już wkrótce napiszę odę pochwalną. Małe przyjemności w górach naprawdę cieszą, a możliwość zapomnienia o codziennych sprawach to gigantyczna zaleta wszelkich wędrówek. Dzisiaj w ogóle się nie spieszymy. Trasę mamy tak zaplanowaną, że spokojnie możemy się cieszyć chwilą. Pakujemy więc plecaki i ruszamy lasem dalej. Po Trzech Koronach przychodzi czas na kolejny symbol Pienin – Sokolicę. Zanim się tam jednak dostaniemy czeka nas naprawdę przyjemny spacer wśród drzew.

Ruszamy dalej. W planach jeszcze Sokolica.

Z Trzech Koron postanawiamy najpierw udać się w stronę Zamku Pieniny, a w zasadzie jego ruin. Nie zatrzymujemy się tam na dłużej gdyż niewiele z niego ocalało. Jeśli jednak pomyślimy o tym jak mógł wyglądać w czasach świetności i o umiejscowieniu to robi to spore wrażenie. Spokojnym krokiem zmierzamy w stronę odejścia szlaku w stronę Sokolicy. Tam czekają na nas kolejne atrakcje w tym Sokola Perć, która poprzez Czerteż i Czertezik wyprowadzi nas w stronę kolejnego celu naszej wycieczki. Sam szlak wytyczony został przez ks. Walentego Gadowskiego – tak, tego samego, który w Tatrach wytyczył Orlą Perć. Ot, ciekawostka.

Przemierzamy Sokolą Perć zbliżając się do Sokolicy.

Wchodząc na ten odcinek można spotkać tabliczkę informującą o tym, że szlak jest eksponowany i trudny. Jednak nie ma się czego obawiać. Ścieżka jest bardzo dobrze zabezpieczona, więc jeśli nie będziecie tam skakać czy iść z zamkniętymi oczami (zresztą po co je zamykać jak wokół pięknie) to nie powinniście mieć problemu z jej pokonaniem. Idzie się przyjemnie, bo miejsce to wprowadza pewne urozmaicenie po odcinku typowo leśnym. Czas mija szybko i już wkrótce mamy kolejne okienko widokowe na Przełom Dunajca, który wije się malowniczo wśród stromych wzniesień.

Przełom Dunajca jesienią – naprawdę urokliwy widok.

Sosny nigdzie nie widać, więc wiemy, że to jeszcze nie Sokolica. Znajdujemy wkrótce tabliczkę, która informuje nas o tym gdzie naprawdę jesteśmy. To Czertezik mierzący 772 m, a więc tylko około pół godziny dzieli nas od realizacji zamierzonego rano planu. Czeka nas jeszcze spore obniżenie terenu by z Przełęczy Sosnów ruszyć już w stronę Sokolicy. Kiedy dochodzimy do skalnego tarasu z barierkami wiemy, że dotarliśmy na szczyt. Jest też i najsłynniejsza w kraju sosna. Pewnie więc myślicie, że za kilka linijek zobaczycie jej zdjęcie. Niespodzianka! Nic takiego nie nastąpi! Internet wypełniony jest wręcz zdjęciami tego miejsca. Nie ma w nim jeszcze natomiast zdjęcia uwieczniającego mnie na tym szczycie. Proszę bardzo:

Widok na Tatry z Sokolicy. Miło tak posiedzieć przy pięknej pogodzie.

Starałem się jak mogłem by przyjąć pozę godną tego miejsca, ale zdaję sobie sprawę, że rywalizacji z sosną nikt nie jest w stanie wygrać. Jesteśmy jednak na szczycie, jest bezwietrznie i Słońce miło grzeje w plecy. Nie pozostało nam nic innego niż zdjęcie plecaków, znalezienie wygodnego miejsca i zorganizowanie sobie kolejnego (trzeciego?) już dzisiaj śniadania. Znów coś słodkiego i znów kawa. Mam nadzieję, że jeśli czyta to jakiś dietetyk to będzie dla mnie wyrozumiały.

Jesteśmy na Sokolicy. Ciepło, bezwietrznie i z pięknymi widokami.

Na szczycie siedzimy dłuższą chwilę, wykonujemy trochę zdjęć i kiedy już jesteśmy zadowoleni z wypoczynku podejmujemy decyzję o schodzeniu. Trasa, którą zmierzaliśmy z powrotem do Krościenka pokrywała się w większości ze ścieżką, którą tutaj szliśmy. Wybraliśmy jednak wariant powrotu zielonym szlakiem, który łączył się następnie ze szlakiem żółtym.

Wracamy do Krościenka. Spacer jesiennym lasem to jednak sama przyjemność

Humory nam dopisują, pogoda zachwyca, więc niespiesznie idziemy przed siebie. Chociaż trasa, z którą się dzisiaj zmierzyliśmy była stosunkowo krótka ( około 13 km i niecałe 850 metrów przewyższeń) to obfitowała w masę różnorodnych przeżyć. Wyjście po ciemku na szlak, poranek na Trzech Koronach, mgły w dolinach, a następnie piękny błękit nieba i Słońce nadające kolorowym drzewom dodatkowej urody to takie Pieniny w pigułce. Nie wiem czy nawet przy mojej nieograniczonej wyobraźni mógłbym oczekiwać czegoś więcej. Schodząc już do Krościenka spotkaliśmy kilku turystów wychodzących na szlak. W miłych nastrojach zamieniliśmy kilka słów i życzyliśmy im by na koniec dnia mieli podobne odczucia co do jesiennych Pienin. To góry, które mają swój specyficzny klimat, a Trzy Korony, chociaż niewysokie to zapewniają zachwycającą panoramę. Ponadto trasa, którą przeszliśmy nie jest specjalnie trudna i myślę, że spokojnie możemy ją polecić „zielonym” podróżnikom, którzy dopiero chcieliby zacząć poznawać góry. Według map to nieco ponad 6 godzin i 30 minut, więc doliczając nawet sporo przerw możemy spędzić świetny dzień na szlaku. A jeśli nie będziecie się czuć na siłach? Cóż, zawsze możecie poprzestać na Trzech Koronach, które na pewno was nie rozczarują.

zieloniwpodrozy.pl/trzy-korony-jesienia-pieninach/

www.facebook.com/zieloniwpodrozypl

 

Tagi: 
Wczytuję...
Wczytuję...

Czy wiesz, że...

W portalu Góry i Ludzie również Ty możesz zostać autorem artykułów, które przeczytają tysiące Internautów! Już dziś zarejestruj się i zacznij bezpłatnie dodawać swoje treści. To doskonała reklama dla Ciebie i Twoich górskich dokonań. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Dodaj własny artykuł

Już dziś zarejestruj się i dodawaj własne artykuły dla tysięcy czytelników portalu!

Chcę zostać autorem!

Wczytuję...